Postanowiłam, że nie obejrzę więcej odcinków serialu, jeśli nie przeczytam pierwszej książki. Teraz powiem tak - w nosie mam serial. MUSZĘ zdobyć drugą część!
*blah, jak teraz na to patrzę, to myślę - Boże, jakim cudem napisałam takie coś? To chyba najsłabsza recenzja na całym blogu...
Tytuł: Misja 100
Autor: Kass Morgan
Seria: Misja 100
Tom: 1
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 264
Data przeczytania: 19 sierpnia 2016
Moja ocena: 9/10
Opis:
Trzysta lat po spustoszeniu Ziemi przez kataklizm ludzie mieszkają w stacji kosmicznej, dryfującej z dala od toksycznej atmosfery ojczystej planety. Zasoby kurczą się dramatycznie, dlatego liczebność populacji jest ściśle kontrolowana, a wykroczenia karane śmiercią. Czasu jest jednak coraz mniej. Władze kolonii decydują więc o wysłaniu setki młodocianych przestępców na Ziemię, żeby przekonać się, czy planeta nadaje się do zamieszkania.Czy dla grupy wyrzutków będzie to szansa na nowe życie? A może przeciwnie – pewna śmierć? Zesłańcy lądują na pięknej, dzikiej planecie, gdzie czają się niebezpieczeństwa, o jakich nikomu się nie śniło. W obliczu zagrożenia rodzą się konflikty, mające podłoże w tajemnicach z przeszłości. W domu nikt nie uważał ich za bohaterów, jednak dla całej ludzkości są teraz ostatnią nadzieją na przetrwanie.
Moja recenzja:
Dzisiaj taka przydługa recenzja, jednak mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza.
Znacie to uczucie, kiedy "zaspoilerujecie" sobie książkę jej ekranizacją? Albo gorzej? Zepsujecie sobie jej wizerunek poprzez film/serial na jej podstawie?
Jeśli nie - powinniście dziękować swoim szczęśliwym gwiazdom. Jeśli tak, myślę, że rozumiecie przez co przechodzę.
Zacznijmy od tego, że w pierwszej kolejności dowiedziałam się o serialu - "The 100", a dopiero później o tym, że jest on na podstawie książki. Czy jakoś tak. Nie wiem, nie zagłębiałam się w to, więc jeśli coś mylę - uświadomcie mnie, nie gryzę ;)
Ale wracając do kolejności mojej przygody z tą o to wspaniałą książką - pierwsze było sześć odcinków pierwszego sezonu, dopiero później zabrałam się za książkę.
Aha. I tak dla wyjaśnienia - już wcześniej wiedziałam o istnieniu książki "Misja 100" oraz jej kontynuacji, jednak nie wiedziałam, że jest ona powiązana z serialem.
Po pierwsze - źle dobrane postaci, przez co ciężko było mi stworzyć własne wyobrażenia
Po drugie scenariusz, akcja, plan wydarzeń, czy jak kto sobie to zowie. Bardzo mało zgodności z książką. No może poza tą setką, która została wysłana na Ziemię. I tyle. Ludzie kochani! Wiem, że rozwodzę się teraz nad serialem, zamiast pisać o moich odczuciach w związku z książką, ale prawda jest taka, że nie potrafię. To wszystko tak bardzo zaspoilerowało i przekrzywiło mi widok na książkę, że aż mi smutno.
No ale dobra. Powyżywam się na serialu w innym poście, bo stwierdziłam iż zrobię o tym osobne zaplątane coś. Wracajmy do recenzji.
Książka sama w sobie była bardzo dobra. I mówię wam to ja - osoba, która nie lubi, prawie że nienawidzi książek, których akcja jest bezpośrednio związana z kosmosem (pomińmy ten jakże odkrywczy i filozoficzny fakt, iż nasza Ziemia Matka również znajduje się w kosmosie). Dlaczego? Po prostu ta tematyka wydaje mi się za bardzo naciągana i dosyć dziwna, a na należę do szeregu realistów, którzy twardo stąpają po Ziemi wdzięczni za grawitację.
I co najdziwniejsze mam tak tylko z książkami. Bo lubię, naprawdę bardzo lubię filmy i seriale, których akcja toczy się w kosmosie ("Obcy" rządzi :p). Ta różnica zdań może być spowodowana tym, że jest mi cholercia strasznie ciężko wyobrazić sobie kosmos, czyli coś, co jest tak wielkie, że gdybym próbowała to ogarnąć, mój mózg prawdopodobnie ugotowałby się i wypłynął uszami. Moja wyobraźnia ukierunkowała się raczej na wszelkiego rodzaju fantastykę. Dużo łatwiej będzie mi wyobrazić sobie śpiewającego arię operową hobbita, przebranego za syrenę, latającego na żabie, niż siebie na statku kosmicznym. Mówię tu poważnie.
Tak więc już wiecie dlaczego nie lubię książek o kosmicznej tematyce. A tutaj przychodzę do was i mówię, że książka była genialna. Ale taka jest prawda.
Styl autorki bardzo, bardzo mi się spodobał i nie wyobrażam sobie tego, że nie sięgnęłabym po kolejne tomy, ponieważ wręcz usycham z ciekawości. Książka zakończyła się w takim momencie, że po prostu muszę dowiedzieć się co było dalej. I to jest pierwszy z wielu plusów. Zakończenie.
Niektórzy pewnie się ze mną nie zgodzą, ale ilekroć w książce pojawiała się pewna postać, a mianowicie Wells - miałam ochotę tam wleźć (już nie wejść, po prostu wleźć) i tak nim trzepnąć, że by się nie pozbierał. I teraz prośba do wszystkich sympatyków tego pana - nie bijcie!
Nie wiem dlaczego, ale on denerwował mnie już od pierwszego rozdziału, w którym się pojawił. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek denerwowała się aż tak bardzo z powodu jednej postaci. Ba, byłam pewna, że nie da się nienawidzić jakiejkolwiek postaci od pierwszych zdań jej obecności, jednak okazało się to możliwe. Kass Morgan czyni cuda! On był po prostu taki... ugh!
Przejdźmy dalej. Napisałam już, że spodobał mi się styl autorki, jednak nie powiedziałam o nim nic więcej. I w zasadzie nie wiem co moglabym napisać aby wyrazić to, co w tej chwili czuję.
Pani Morgan opisała w swojej książce coś, co wciągało mnie bez reszty na kilka godzin i to już od pierwszych stron. Nie wiem, jakim cudem nie zorientowałam się jak szybko minęły, a książka dobiegła końca. Kolejny plus! Bardzo dobrze spędzony czas.
Akcja. To słowo przyciąga chyba najwięcej uwagi. Otóż akcja może nie działa się tutaj w jakimś zawrotnym tempie, jednak była szybka. Na tyle szybka, że kompletnie nie zauważyłam braków opisu miejsc, bądź też większych informacji na temat postać. Plus - akcja. Minus - znikoma ilość opisów.
Jednak, żeby było jasne: brak opisów mi nie przeszkadzał. Co prawda myślę, że autorka nie zgrzeszyłaby dodając ich więcej, jednak nie będę się czepiać. Nie miałam do tej książki żadnych wymagań, więc jestem zadowolona, nawet jeśli nie była jakaś wybitna.
Wracając do akcji i postaci. Nie wiem jak wy, ale zarówno teraz, jak i od samego początku, ja shipuję Bellarke. Przecież nawet nazwa tego shipu brzmi fajnie ^^ A co ma do tego akcja? Uważam, że sprawą między tą dwójką potoczyła się nieco za szybko... w sensie wydało mi się to nieco naciągane, że tak szybko on coś poczuł do niej o zaczęło mu na niej zależeć, jednak to tylko moje zdanie. Mimo iż uwielbiam Bellarke (taaak, jestem ich wielką fanką po obejrzeniu zaledwie sześciu odcinków i przeczytaniu jednego tomu), to jednak jak na mój gust autorka mogła nieco z tym przystopować i np. zacząć rozwijać pod koniec książki, lub w ogóle w następnym tomie.
Za to uważam, że było za mało relacji ze strony Glass. Co prawda na początku mnie irytowała, jednak przestała już po drugim rozdziale, więc... Cóż, mogło być tego więcej. Albo w sumie mogłaby powstać z tego osobna historia, taka nowelka, dodatek - nie wiem jak wy, ale ja bardzo chętnie bym takie coś przeczytała.
Podsumowując:
"Misja 100" sprawiła, że zaczęłam patrzeć nieco bardziej przychylnym okiem na tematykę kosmosu i z niecierpliwością oczekuję momentu, w którym uda mi się skombinować drugi tom. Styl autorki bardzo mi się spodobał. Rzeczami, które nie przypadły mi do gustu są: znikome opisy (choć nie zwracałam na to uwagi) i zbyt szybki rozwój relacji między bohaterami.
Spędziłam przy niej kilka naprawdę bardzo przyjemnych godzin i żałuję, że nie zdecydowałam się sięgnąć po nią dużo wcześniej. Polecam. Nie ważne czy jesteś miłośnikiem kosmicznych klimatów, czy też wolisz fantasy. Jeśli ja się do niej przekonałam, Ty też powinieneś/aś dać jej szansę. A nóż widelec zaskoczy Cię tak samo jak mnie? :)
Dajcie znać, czy dało się dobrnąć do końca :) Będę wdzięczna za SZCZERE opinie.