Cześć :)
Z góry przepraszam, jeśli dzisiejsza recenzja będzie nadawała się tylko i wyłącznie do śmieci, jednak mam gorszy dzień, a właściwie noc (piszę to dobrze po północy) i po prostu nie czuję się najlepiej.
Z góry przepraszam, jeśli dzisiejsza recenzja będzie nadawała się tylko i wyłącznie do śmieci, jednak mam gorszy dzień, a właściwie noc (piszę to dobrze po północy) i po prostu nie czuję się najlepiej.
Dzisiaj chciałam opowiedzieć Wam co nieco na temat „Wyścigu śmierci" od Maggie Stiefvater. Nie była to moja pierwsza styczność z tą panią, a jak wyszło tym razem? Cóż, to się okaże ;)
COŚ NIECOŚ O FABULE
W zasadzie nie jestem pewna jak powinnam streścić tę książkę tak, żeby nie nadziać Was od razu na wielki spojler, jednak się postaram...
Zacznę może od tego, że już sam tytuł i pierwsze zdanie opisu krzyczą do nas, że akcja książki będzie kręciła się wokół wyścigu, i że nie jest to zwyczajny wyścig. Ma on być śmiercionośny, dla jednych rozrywką, sposobem na zarobek, czy też zdobycie sławy, a dla drugich wyjściem ostatecznym. Ale o co tak właściwie chodzi?
Otóż każdego roku dokładnie pierwszego listopada na wyspie Thisby, na klifach Skarmouth odbywa się Wyścig Skorpiona – tradycja sięgająca setek, jeśli nie tysięcy lat. Co roku przed wyścigiem zaczynają wyłaniać się z morza Each Uissce - bardzo niebezpieczne konie wodne, które pojawiły się na wyspie jeszcze przed ludźmi. Są śmiercionośne - bez najmniejszego wysiłku mogą odgryźć człowiekowi rękę, zmiażdżyć gardło, czy nawet go zjeść. I to właśnie na nich ścigają się jeźdźcy, a ich pojawienie się oznacza początek przygotowań.
Sean Kendrick - główny bohater znający się na koniach wodnych jak nikt inny od czterech lat wygrywał wyścigi i taki też był jego plan na ten rok. Był zdecydowanym faworytem i miał swoje powody, by startować, mimo, iż doskonale wiedział, że w każdej chwili może czekać go śmierć.
Puck Conolly - główna bohaterka nigdy wcześniej nawet nie pomyślałaby o tym, że mogłaby wziąć udział w tym wyścigu. A jednak skłoniły ją do tego różne, ciężkie okoliczności i postanowiła podjąć się tego wyzwania. Trochę nieprzemyślanie... co ja gadam, bardzo nieprzemyślanie. A jak to wyszło?
NI W PIĘĆ, NI W DZIEWIĘĆ O ROZWOJU AKCJI
Cóż mogę tu powiedzieć? Przez większość książki przeżywamy wraz z bohaterami ich przygotowania do wyścigu - dowiadujemy się jak żyją, co myślą, jaka jest ich przeszłość, poznajemy wszelkie przeszkody, które stają im na drodze. No i przede wszystkim baardzo mozolnie zaczynamy ich lubić. A przynajmniej tak to wyglądało u mnie. Dlaczego?
Otóż właśnie chodzi mi o tą pierwszą połowę książki, gdzie nie dzieje się właściwie nic. Przez większość perspektywy głównej bohaterki czytamy o tym, jak wygląda jej życie rodzinne i jakim cudem ona mogła się w to wpakować. Towarzyszymy jej w najróżniejszego rodzaju sytuacjach i irytujemy się... koniem. No tak, może i to zabrzmi dziwnie, ale spośród wszystkich bohaterów, wszystkich postaci, którym dane było wystąpić w tej książce... odniosłam wrażenie, że najgorszy jest KOŃ. Zapytacie: dlaczegóż to czepiam się biednego kopytnego, który zapewne jest sobie gdzieś tam w tle i nikomu nie wadzi. Otóż: NIE WIEM. Po prostu strasznie irytowało mnie jego zachowanie (a właściwie jej - klaczy o imieniu Dove). Dove była tchórzliwa i przez większość czasu miałam ochotę na to, by wreszcie zniknęła i już nigdy więcej się nie pojawiała (delikatnie ujmując). No ale przecież nie mogę gniewać się na konia, prawda?
No więc kolejną rzeczą, która potrafiła mnie zirytować, było zachowanie głównej bohaterki. Albo nie tyle zachowanie, co jej myśli. Ja nie wiem co takiego mają w sobie książki pani Stiefvater: najpierw Król kruków, teraz Wyścig śmierci - w każdej z nich miałam ochotę trzasnąć główne bohaterki przez łeb. Na szczęście w obu przypadkach szybko się zrehabilitowały. Potem, jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy wyścig był coraz bliżej, zarówno koń, jak i jego właścicielka przestali grać mi na nerwach. I super. Jedziemy dalej.
Jeśli zaś chodzi o Seana i jego konia... ta dwójka mnie urzekła. Po prostu podbili moje serducho. Ich przyjaźń - relacja między koniem, a człowiekiem - została niezwykle pięknie opisana. W tym punkcie autorka wykonała bardzo celny strzał w dziesiątkę. Dlaczegóż to? Bywało ciężko, działy się różne, straszne rzeczy, które niejednokrotnie wystawiały na próbę ich wzajemne relacje, a oni właśnie dzięki temu, ze strony na stronę, przywiązywali się do siebie coraz bardziej (albo raczej było to coraz lepiej opisane) i rozdziały z perspektywy bohatera płci męskiej czytało mi się po prostu o wiele lepiej. Ten wątek został tak cudownie napisany, że właściwie cała książka mogłaby być napisana o tej pięknej przyjaźni chłopca z potworem, a ja byłabym zachwycona.
No dobra, powiecie mi, że nudzę o głównych bohaterach, zamiast mówić o akcji, ALE, ale... jest jedno ale.
Otóż przez pierwsze dwieście-trzysta stron nie ma tutaj prawdziwej akcji. Tak, jak wspominałam - towarzyszymy głównym bohaterom w przygotowaniach do wyścigu, dowiadujemy się o nich i o samym miejscu akcji coraz więcej, obstawiamy kto jest jaki... ale prawdziwa akcja zaczyna się dopiero po ok trzysetnej stronie, kiedy to do wyścigu zostaje coraz mniej czasu, a bohaterowie muszą się sprężać. Zaczynają się intensywniejsze treningi, sprzeczki, kłopoty... no wreszcie wszystko zaczyna się rozpędzać, by przez ostatnie 90-50 stron gnać jak szalone, a na końcu pozostawić wielkie uczucie niedosytu. Tak to wygląda.
TO CO W KOŃCU Z TYM WYŚCIGIEM?
Sam wątek główny ma miejsce dopiero na ostatnich kilkunastu stronach. Dopiero tam rozgrywa się wyścig i prawdziwa walka. Dopiero tam porzucamy przygotowania i dochodzi do nas prawda o tym, że za chwilę będą się ważyć losy głównych bohaterów, a całość gna po to, by na końcu pozostawić nas zaskoczonymi. Bo wiecie - kiedy się tak to czyta, to odnosi się wrażenie, że takie zakończenie jest niemożliwe, a jednak ;)
A na samiuśkim końcu autorka prawie doprowadziła mnie do łez. Naprawdę. Ciężko mi to przyznać, ponieważ po niezbyt przekonującym początku byłam do tej książki nastawiona bardziej na nie, niż na tak, jednak na koniec o mały włos i bym się popłakała. Dobrze, że autorka postanowiła zakończyć to jak należy, albo raczej w miarę pokojowy sposób - inaczej byłaby fontanna ;)
O WSZYSTKIM I O NICZYM... PODSUMOWANIE
Mimo ciężkiego, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie: męczącego początku, całość wypadła bardzo dobrze i ani trochę nie żałuję, że postanowiłam sięgnąć po tę książkę. Bo kiedy już wydawało się, że gorzej być nie może, autorka sprawiła, że polubiłam jej styl pisania, bohaterów, konia i w ogóle wszystko, co znalazło się w tej historii. Jakim cudem? Nie mam pojęcia. Pewne za to jest jedno: pani Stiefvater dobrze zrealizowała swój pomysł i chwała jej za to, bo wielka szkoda by było zmarnować tak rewelacyjny "sposób" na fabułę.
Styl autorki okazał się całkiem przyjemny, a w końcowym rozrachunku książka wypadła bardziej dobrze, niż źle.
Warto tutaj wspomnieć o tym, że w tej powieści występują mityczne stworzenia, a połączenie mitu i powieści dla młodzieży zawsze wydawało mi się bardzo dobrym pomysłem. A tu w dodatku mamy konie! No, no... całkiem nieźle ;)
Co najbardziej mnie urzekło? Cudownie rozpisany wątek przyjaźni pomiędzy człowiekiem, a koniem, oraz subtelny romans. Naprawdę - nie musicie się obawiać, że traficie na kolejną przesłodzoną młodzieżówkę, ponieważ tu owy romans jest tak, jakby go nie było. Został on niemal idealnie wyważony i wpleciony w akcję, co tylko pięknie dopełniło tą historię.
Komu polecam? Na pewno wszystkim miłośnikom koni i mitologii - pierwszego jest o wiele więcej niż drugiego, jednak nic nie szkodzi - zawsze można próbować ;) Do tego wszystkim wielbicielom pióra autorki i tym, którzy chcieliby na chwilę odpocząć od ckliwych romansów. Ta książka nadaje się do tego idealnie :)
Tytuł: Wyścig śmierci
Autor: Maggie Stefvater
Tytuł oryginalny: The Scorpio Races
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Małgorzata Kafel
Ilość stron:493
Moja ocena: 7/10
ISBN: 9788328043572
Za książkę ślicznie dziękuję wydawnictwu YA!
Buziaki, Kinga ;*
Bardzo interesują mnie książki tej autorki i bardzo chcę po nią sięgnąć. Ciekawy i przyjemny post!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na dwie nowości:
http://book-dragon-blog.blogspot.com/2017/07/24-ponad-wszystko-recenzja.html
http://book-dragon-blog.blogspot.com/2017/06/23-swit-ktory-nie-nadejdzie-recenzja.html
Już od dłuższego czasu chcę przeczytać tę książkę. Mam nadzieję, że w końcu mi się to uda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
zapoczytalna.blogspot.com
Czytałam ją w tej starszej wersji okładkowej i mnie właśnie bardziej zainteresowały wydarzenia sprzed wyścigu niż sam wyścig. Ale i tak mile wspominam lekturę. :)
OdpowiedzUsuńNaD okładkę - dawne LimoBooks (małe, duże zmiany ;)).
Również czytałam, nie powaliła mnie na kolana. Szczerze mówiąc, pierwsza część była nudna jak flaki z olejem. Tak dużo było pisane o wyścigu, jaki on jest śmiercionośny, bla, bla. Prawda była taka, że sam wyścig był opisany na ostatnich stronach i do tego nie był tak "epicki", jak każdy zapowiadał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
BOOKBLOG
Nie czytałam i jak na razie mi się nie spieszy :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
Szelest Stron
Nie mogę się doczekać, aż przeczytam ją sama :) Ciekawa recenzja!
OdpowiedzUsuń