środa, 21 sierpnia 2019

„I sprawisz, że wrócę do prochu" – Ambrose Parry || #124


Edynburg, rok 1847.
Will Raven, młody człowiek o tajemniczej przeszłości rozpoczyna asystenturę u znanego doktora Simpsona. Jest to dla niego szansa na to, by wreszcie odbić się od dna i otworzyć sobie drogę do wymarzonej kariery w medycynie. Od tego zależy jego przyszłość i przede wszystkim życie, ponieważ Raven narobił sobie kłopotów u pewnego lichwiarza...
W tym samym czasie w mieście zaczynają ginąć młode kobiety. Nie było by w tym nic zwracającego uwagę – przecież dziennie umiera tam wiele osób – jednak śmierć tych kobiet jest makabryczna, a ich ciała są znajdywane powykręcane w straszliwych pozycjach. Tak samo umarła przyjaciółka Willa... Postanawia on więc, że za wszelką cenę dowie się co lub kto stoi za tajemniczymi zgonami. Nie wie jednak, że prawda może kosztować go o wiele więcej, niż byłby w stanie sobie wyobrazić...


PIERWSZE WRAŻENIE

Gdy tylko zobaczyłam ten tytuł w zapowiedziach wydawnictwa, wiedziałam, że po prostu MUSZĘ go mieć i MUSZĘ go przeczytać. Ta okładka, ten tytuł i opis... były, ba – są po prostu genialne. Coś wręcz do mnie krzyczało, bym się nim zainteresowała... I teraz, po skończonej lekturze, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że absolutnie nie żałuję. Ale może zacznijmy od początku...

Od dłuższego już czasu niesamowicie fascynują mnie historie, których akcja rozgrywa się w epoce wiktoriańskiej, która, swoją drogą, jest moim zdaniem jedną z najciekawszych. Mają w sobie coś, jakiś taki niepowtarzalny klimat, który zaskakująco mocno mnie do nich przyciąga i sprawia, że ciągle chcę wiedzieć o niej więcej i więcej. A jeśli jest to kryminał zapowiadający się na niezłą, krwawą zagadkę, to tak właściwie ja już jestem kupiona.


Jak już było wcześniej wspomniane, akcja książki toczy się w Edynburgu w roku 1847. Głównymi bohaterami powieści są Will Raven – młody student medycyny, aspirujący do kariery lekarza i Sara Fisher – pokojówka doktora Simpsona, u którego Raven odbywa praktyki. Z początku nasza dwójka bohaterów nie pała do siebie sympatią, w pewnym momencie można wręcz rzec o całkiem wyraźniej antypatii, jednak w miarę kolejnych rozdziałów ich relacja zaczyna bardzo powoli się rozwijać, podobnie, jak stopniowo nabierane wzajemne zaufanie.

Sam doktor Simpson jest wielce cenionym i szeroko znanym lekarzem, a przy tym niesamowicie otwartym człowiekiem. Jego dom odwiedzają przedstawiciele najróżniejszych klas społecznych prosząc o pomoc, która nigdy nie została im odmówiona, bez względu na ich status i zasoby w portfelu. Do tego doktor, wraz ze znajomymi po fachu, bardzo chętnie przeprowadza eksperymenty i testuje najróżniejsze, nowe wynalazki, które mogą zrewolucjonizować medycynę na skalę światową. I w tym wszystkim jest też oczywiście pewna rola Willa i Sary, dzięki czemu dowiadują się oni o tajemniczych zgonach, których liczba wciąż się zwiększa.

I właśnie tutaj mamy wszystko to, co tak bardzo mi się podoba. Mamy XIX-wieczne, duże miasto i opisy jego codzienności. W jednej jego części zamieszkują ludzie zamożni, część ta również może szczycić się wysokim poziomem bezpieczeństwa i względnym spokojem, a także słodką nieświadomością na temat tego, co dzieje się po przeciwnej stronie miasta... A dzieje się tam całkiem sporo. Dookoła panuje biedota i prymitywizm. Przestępcy i lichwiarze chodzą po ulicach, prawie niemożliwi do odróżnienia od zwykłych "szarych" obywateli, domy publiczne mnożą się coraz bardziej, a liczne zgony są na porządku dziennym. Ot – brudna, klimatyczna codzienność mieszkańców miast w epoce wiktoriańskiej.


ZACZĘŁO SIĘ DOBRZE, ALE CO DALEJ?

Szczerze mówiąc, najbardziej nakręciłam się chyba na ten wątek ze zgonami. Liczyłam na to, że tych trupów będzie nieco więcej, że faktycznie sporo będzie się działo i będę głowić się, kto też padnie następny... a tymczasem tragicznie zmarłe kobiety można policzyć na palcach jednej ręki. Co wcale nie znaczy, że było źle, lub słabo. Oj nie. Wszystkie te niedobory skutecznie nadrabiały opisy ociekającej krwią, można rzec, że brutalnej medycyny z tamtych czasów. Raz nawet zrobiło mi się niedobrze i wysłałam fragment, który tak mnie poruszył mojemu chłopakowi. Przeczytał, przez chwilę się zastanawiał, a potem zapytał "Czemu ty czytasz coś takiego?"... Czyli w sumie efekt jest. Może nie taki, jak oczekiwałam, jednak wciąż raczej pozytywny.

Akcja powieści rozkręcała się wyjątkowo powoli, raz tylko faktycznie przyspieszając. Ale nie była nudna. Wbrew pozorom i ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że tak powolny jej przebieg był sporym plusem dla powieści. Autor, a właściwie autorzy – pod pseudonimem Ambrose Parry kryje się pisarski duet składający się z małżeństwa: Chrisa Brookmyre i Marisy Haetzman – dzięki temu stopniowo budowali napięcie i robili to tak umiejętnie, że nie nudziłam się ani razu. Od samego początku do końca odkładałam tę książkę tylko i wyłącznie ze względu na inne obowiązki – nigdy z powodu nudniejszego fragmentu, bo takowego po prostu nie było.

Bohaterowie powieści, mimo, że nie byli szeroko opisywani, a autor nie skupiał się jakoś bardzo na ich wewnętrznych przeżyciach, wydali się bardzo realni. Każdy z nich był wyjątkowy pod względem charakteru, każdy posiadał jakieś swoje tajemnice... część została rozwiązana, a część chyba pozostawiono dla wyobraźni czytelnika, jednak mimo wszystko uważam, że całość wyszła bardzo dobrze. Żadna z postaci mnie nie irytowała, co ostatnio zdarza się bardzo rzadko, a wręcz przeciwnie – część z nich naprawdę polubiłam. I w ten oto sposób nasz pisarski duet dowiódł, że nie trzeba poświęcać rozterkom wewnętrznym bohaterów kilometrów tekstu, by dobrze ich przedstawić. Wielki plus dla tych państwa.

Czytając też różne recenzje tej powieści krążące po internecie, widziałam sporo komentarzy o tym, że banalnie łatwo było domyślić się kto jest odpowiedzialny za wszystkie zbrodnie, ponieważ autor podawał rozwiązanie na tacy. Cóż, osobiście niestety nie mogę się z tym zgodzić, bo początkowo nie miałam bladego pojęcia. Dopiero z czasem i pewnym opóźnieniem wszystko zaczęło mi się układać. A z resztą – nawet, jeśli udało by mi się domyślić wszystkiego o wiele wcześniej, nie wydaje mi się, by wpłynęło to znacząco na moją ocenę. Raczej ta historia podobała by mi się tak samo.


Książka została napisana językiem stylizowanym na ten, jakim posługiwali się ludzie w XIX wieku. Początkowo może i było to dla mnie pewne utrudnienie – potrzebowałam kilkunastu stron, żeby jakoś się do niego przyzwyczaić. Jednak kiedy wreszcie mi się to udało, szybko zorientowałam się, że ta stylizacja przede wszystkim nie tylko pomogła oddać realia, ale i wprowadziła do mojej czytelniczej codzienności swego rodzaju powiew świeżości, ponieważ literatura, z którą stykam się na co dzień, posługuje się językiem współczesnym. I to, jak dla mnie, naprawdę liczy się na duży plus, zwłaszcza, że ten język naprawdę łatwo było zrozumieć. Wiadomo oczywiście, że nie ma tutaj sensu liczyć na archaizmy rodem ze średniowiecza, jednak mam na swoim koncie już kilka pozycji, których akcja toczy się w podobnych czasach i niestety część z nich bardziej wymęczyła mnie swoim językiem niż zachwyciła historią. I mówię to jako osoba, która jest laikiem w temacie – nie czytam takich książek na co dzień, zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś "siedzi głębiej" w wszystkim, może nie być do końca zadowolony... jednak jak na mój gust wyszło to całkiem dobrze i myślę, że brawa w tej kwestii należą się również tłumaczowi.


PODSUMOWUJĄC:

Tytuł, opis, okładka i ogólny pomysł na fabułę to rzeczy, które sprawiły, że ta książka w jednym momencie wylądowała na szczycie mojej listy "must read". Sięgnęłam po nią właściwie bez zastanowienia... i nie rozczarowałam się ani odrobinę.

Fabuła okazała się być tak wciągająca, jak się zapowiadało (czyli bardzo), a akcja powoli, jednak systematycznie, budowała napięcie. Autorzy naprawdę dobrze poradzili sobie z wykonaniem. Bohaterowie okazali się postaciami z krwi i kości, które nie trudno sobie wyobrazić, które łatwo polubić, co w połączeniu z resztą stworzyło całkiem ciekawą i przede wszystkim naprawdę godną uwagi całość. I ten klimacik... ach, ta książka zdecydowanie miała smak.

Szczerze mówiąc, od tej książki dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Mroczny i nieco krwawy kryminał medyczny, dobrze stylizowany na realia swojej epoki. Spędziłam z nim kilka lepszych godzin w tym roku i polecam każdemu, kto tylko gustuje w podobnych tematach. Nie widzę powodu, dla którego ktoś mógłby zostać zawiedziony ;)

Kończąc tę recenzję mam szczerą nadzieję, że nikt z osób "znających się na temacie" nie przewracał jakoś szczególnie oczami.
Mimo, że uwielbiam te klimaty, to tak naprawdę wciąż jestem "nowa" w tym wszystkim i piszę to z perspektywy osoby niedoświadczonej. Mi ta książka przypadła do gustu, a nawet oceniłam ją dość wysoko. Czy spodoba się Wam? To musicie ocenić już sami i liczę na to, że moja recenzja pomogła komuś utwierdzić się w przekonaniu warto/nie warto. Dajcie znać co sądzicie ;)

krymianły 2019

Tytuł: I sprawisz, że wrócę do prochu
Autor: Ambrose Parry
Tytuł oryginalny: The Way of All Flesh
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 455
Moja ocena: 7,5/10
ISBN: 978-83-8116-609-6




Za możliwość przeczytania książki ślicznie dziękuję:                

Mała grafika informacyjna na koniec:





A Wy? Słyszeliście o tej książce? Co sądzicie? Dajcie znać w komentarzach ;)

Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE