Witajcie moje wy Muzykanty!
Wiecie, co Wam powiem? Tak na wstępie? Otóż mam z tą książką jeden, ale za to ogromniasty, słoniowej wręcz wagi problem: nie mam bladego pojęcia, co też mogłabym o niej napisać. Zero. Nic. Nul...
W efekcie powstała jedna wielka paplanina, później zwana masłem maślanym, w której aż roi się od najróżniejszego rodzaju dennych porównań odautorskich. Jeśli ktoś dotrwa do końca, może zgłosić się do mnie po 1GB ciasteczek, bo misja ciężka to będzie ;)
Sara jest młodą dziewczyną, pochodzącą ze Szczecina, która postanowiła wyjechać do Krakowa na studia. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż o wyborze uczelni nie do końca decydowała jej jakość, a raczej odległość od rodzinnego miasta, w którym to spotkała ją pewna tragedia, a najbliżsi, zamiast jej pomóc przez to przejść, odwrócili się od niej. Jej zaufanie i wiara w miłość zostały zniszczone, dlatego też postanowiła wyjechać jak najdalej od miejsca, z którym wiązało się wiele bolesnych wspomnień i zapomnieć o tym, że coś takiego jak dobra miłość istnieje.
Pewnego dnia na drodze dziewczyny los postawił jednak Michała, studenta i barmana, który również ma swoje tajemnice. Wtedy jeszcze Sara nie wiedziała, że to jedno spotkanie kompletnie zmieni jej życie. Ale czy na lepsze?
Jeśli jesteście tu ze mną już jakiś czas, zapewne zdążyliście już zauważyć, że znaczna większość czytanych/recenzowanych przeze mnie książek zawiera w sobie wątek romantyczny, który pełni mniej lub bardziej kluczową rolę w fabule. Po prostu uwielbiam romanse i nie jest to żadną tajemnicą. Dlatego też kiedy tylko usłyszałam, że ta powieść ma zostać wydana, niemal od razu zapragnęłam ją mieć, ponieważ zapowiadała się wprost prze-prze-smerfnie. Miała to być historia, która porwie mnie od samego początku, niczym smok białogłowę, wciągnie jak Wodnik Szuwarek w odmęty bajora, złamie moje serce jak największy lodołamacz, a potem je poskleja niczym Indianin z reklamy kropelki. Albo jakoś tak :P W każdym razie, miało to być coś. Takie wielkie COŚ ogromniaste, ogromniuchne. Ogromniaście dobre. A jak wyszło w praktyce?
Otóż pomysł na fabułę był naprawdę bardzo dobry, to trzeba autorce przyznać i to bez żadnych "ale"ale Aleksandra... JEDNAKOWOŻ z wykonaniem było już niestety trochę słabiej. Dlaczego? Ponieważ mimo tego, że całą historię czytało mi się szybko i przyjemnie, to jednak nie porwała mnie tak, jak kosmici porywali krowy to miało być.
Nim sięgnęłam po tę historię czytałam wiele naprawdę pozytywnych jej recenzji. Wiele pozytywnych, pełnych kwiatków, misiów i serduszek. I z resztą nie tylko tej, ale i innych książek pani Senator. Generalnie, centralnie, wszystkie łączyło jedno: wielkie zachwyty nad tymi historiami. Cóż, nie wiem, jak to jest w wypadku innych książek autorki, ta jest moją pierwszą jej powieścią, jednak już teraz mogę powiedzieć, że mimo dobrego pomysłu na fabułę jednak gdzieś tak ginie pośród całej reszty. Nie wyróżnia się jakoś specjalnie.I nie chodzi mi tutaj o to, że jest zła, bo nie jest, ale po prostu nie ma w sobie czegoś, co mogłoby sprawić, by była wyjątkowa. Jest dobra, potrafi zaciekawić i zapewnić kilka godzin ucieczki od życia codziennego, ale nic ponad to.
Podobnie zresztą jest z romansem. Miałam już okazję czytać kilka naprawdę świetnie napisanych, przy których wprost nie mogłam usiedzieć na miejscu (przykładowo Promyczek, Układ, seria The Coincidence) i które chwytały mnie za serce, a ta historia w porównaniu z nimi i całą resztą wypadła po prostu zwyczajnie. Owszem, wątek był dobry (nie irytował, nie nudził, ciekawił), ale po raz kolejny nic ponad to. Po prostu się w to nie wczułam.
Możecie mi powiedzieć, że się czepiam, ale teraz chciałabym powiedzieć coś niecoś o sytuacji, w jakiej znaleźli się główni bohaterowie. Wedle tego, co tutaj napisałam, według opisu książki, mieli oni się zmagać z pewnego rodzaju demonami przeszłości. I co? I owszem, zmagali się, próbowali sobie radzić i jakoś przez to wszystko przejść... jednak jak na mój gust te wątki zostały zbyt słabo rozwinięte.
Autorka miała tu naprawdę szerokie pole do popisu, mogła napisać dowolną historię, stworzyć dowolne jej konsekwencje i wpływy na życie codzienne bohaterów... a zrobiła to w taki, a nie inny sposób, że w pewnym momencie podczas lektury sama byłam zdziwiona, iż bohaterowie mają za sobą jakiekolwiek trudne przejścia. To było takie: Seej łaaat?
Z początku owszem, dało się to wyczuć, było to wyraźnie zaznaczone, jednak im dalej, tym bardziej to zanikało, a moim zdaniem o takich rzeczach jak doświadczenie przemocy czy zdrada, nie da się zapomnieć tak niemalże od razu. No chyba, że o czymś nie wiem.
Kolejna rzecz, która jak na mój gust zdarzyła się zbyt szybko, tak ni z gruchy ni z pietruchy: szybkość, z jaką owy romans się rozwinął. Jak szybko bohaterowie się w sobie zakochali, zaufali sobie i jak szybko nie mogli bez siebie wytrzymać. No wiecie, ja rozumiem, że takie rzeczy się zdarzają, ale no ludzie... ona zraniona, on zraniony i te sprawy, a jednak jakoś nie zwracają na to uwagi, tylko jeśli im się od czasu do czasu coś przypomni. No halo? Przez to relacja, która ich połączyła wydała mi się jakaś taka dziwnie spłycona, a to niestety mi się nie spodobało. Gdyby tak poświęcić temu wszystkiemu ciut więcej stron, to może by wyszło z tego coś naprawdę genialnego... a tak... no cóż, znowu przeciętnie.
A sami bohaterowie? No cóż, to akurat wypadło autorce chyba najlepiej. Choć nie polubiłam ich jakoś specjalnie, to muszę powiedzieć, że byli oni dobrze wykreowani. Łatwo mi było sobie ich wyobrazić, łatwo było myśleć, że tacy ludzie przecież gdzieś są, bo byli po prostu zwyczajni (oczywiście w tym dobrym sensie) i przede wszystkim ludzcy. Nie byli ani wyidealizowani, ani sztuczni, ani kreowani na siłę. A to trzeba docenić ;)
Kiedy tak paczam na to wszystko, o czym tu już ględziłam, lub też nie – dochodzę do wniosku, że książka nie była jakaś zła, jednak nie była też bardzo dobra. Wypadła po prostu przeciętnie na tle innych powieści NA. Nie było żadnego "łał", żadnych "och", "ach" i Lambady... Czytało się ją przyjemnie, ale niestety nic ponad to. Jeśli ktoś lubi książki tego typu, albo książki pani Senator, to polecam, jednak powiem tak: nie oczekujcie cudów na kiju, tak jak to było ze mną, a na pewno będzie dobrze ;)
Tytuł: Z popiołów
Autor: Martyna Senator
Wydawnictwo: Czwarta strona
Ilość stron: 336
Moja ocena: 6.5/10
ISBN: 9788379767496
A Wy słyszeliście o tej książce? A może czytaliście inną powieść tej autorki? Jestem tego strasznie ciekawa, dlatego dajcie znać w komentarzach co sądzicie i czy dobrnęliście do końca recenzji bop dla mnie wygląda ona jak jeden wielki Chaos ;)
Do następnego!
W efekcie powstała jedna wielka paplanina, później zwana masłem maślanym, w której aż roi się od najróżniejszego rodzaju dennych porównań odautorskich. Jeśli ktoś dotrwa do końca, może zgłosić się do mnie po 1GB ciasteczek, bo misja ciężka to będzie ;)
Sara jest młodą dziewczyną, pochodzącą ze Szczecina, która postanowiła wyjechać do Krakowa na studia. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, iż o wyborze uczelni nie do końca decydowała jej jakość, a raczej odległość od rodzinnego miasta, w którym to spotkała ją pewna tragedia, a najbliżsi, zamiast jej pomóc przez to przejść, odwrócili się od niej. Jej zaufanie i wiara w miłość zostały zniszczone, dlatego też postanowiła wyjechać jak najdalej od miejsca, z którym wiązało się wiele bolesnych wspomnień i zapomnieć o tym, że coś takiego jak dobra miłość istnieje.
Pewnego dnia na drodze dziewczyny los postawił jednak Michała, studenta i barmana, który również ma swoje tajemnice. Wtedy jeszcze Sara nie wiedziała, że to jedno spotkanie kompletnie zmieni jej życie. Ale czy na lepsze?
ROMEŁO, ROMEŁO, GDZIE CIĘ WCIĄGNĘŁO?
Jeśli jesteście tu ze mną już jakiś czas, zapewne zdążyliście już zauważyć, że znaczna większość czytanych/recenzowanych przeze mnie książek zawiera w sobie wątek romantyczny, który pełni mniej lub bardziej kluczową rolę w fabule. Po prostu uwielbiam romanse i nie jest to żadną tajemnicą. Dlatego też kiedy tylko usłyszałam, że ta powieść ma zostać wydana, niemal od razu zapragnęłam ją mieć, ponieważ zapowiadała się wprost prze-prze-smerfnie. Miała to być historia, która porwie mnie od samego początku, niczym smok białogłowę, wciągnie jak Wodnik Szuwarek w odmęty bajora, złamie moje serce jak największy lodołamacz, a potem je poskleja niczym Indianin z reklamy kropelki. Albo jakoś tak :P W każdym razie, miało to być coś. Takie wielkie COŚ ogromniaste, ogromniuchne. Ogromniaście dobre. A jak wyszło w praktyce?
Otóż pomysł na fabułę był naprawdę bardzo dobry, to trzeba autorce przyznać i to bez żadnych "ale"
Nim sięgnęłam po tę historię czytałam wiele naprawdę pozytywnych jej recenzji. Wiele pozytywnych, pełnych kwiatków, misiów i serduszek. I z resztą nie tylko tej, ale i innych książek pani Senator. Generalnie, centralnie, wszystkie łączyło jedno: wielkie zachwyty nad tymi historiami. Cóż, nie wiem, jak to jest w wypadku innych książek autorki, ta jest moją pierwszą jej powieścią, jednak już teraz mogę powiedzieć, że mimo dobrego pomysłu na fabułę jednak gdzieś tak ginie pośród całej reszty. Nie wyróżnia się jakoś specjalnie.I nie chodzi mi tutaj o to, że jest zła, bo nie jest, ale po prostu nie ma w sobie czegoś, co mogłoby sprawić, by była wyjątkowa. Jest dobra, potrafi zaciekawić i zapewnić kilka godzin ucieczki od życia codziennego, ale nic ponad to.
Podobnie zresztą jest z romansem. Miałam już okazję czytać kilka naprawdę świetnie napisanych, przy których wprost nie mogłam usiedzieć na miejscu (przykładowo Promyczek, Układ, seria The Coincidence) i które chwytały mnie za serce, a ta historia w porównaniu z nimi i całą resztą wypadła po prostu zwyczajnie. Owszem, wątek był dobry (nie irytował, nie nudził, ciekawił), ale po raz kolejny nic ponad to. Po prostu się w to nie wczułam.
BÓL Z PRZESZŁOŚCI
Możecie mi powiedzieć, że się czepiam, ale teraz chciałabym powiedzieć coś niecoś o sytuacji, w jakiej znaleźli się główni bohaterowie. Wedle tego, co tutaj napisałam, według opisu książki, mieli oni się zmagać z pewnego rodzaju demonami przeszłości. I co? I owszem, zmagali się, próbowali sobie radzić i jakoś przez to wszystko przejść... jednak jak na mój gust te wątki zostały zbyt słabo rozwinięte.
Autorka miała tu naprawdę szerokie pole do popisu, mogła napisać dowolną historię, stworzyć dowolne jej konsekwencje i wpływy na życie codzienne bohaterów... a zrobiła to w taki, a nie inny sposób, że w pewnym momencie podczas lektury sama byłam zdziwiona, iż bohaterowie mają za sobą jakiekolwiek trudne przejścia. To było takie: Seej łaaat?
Z początku owszem, dało się to wyczuć, było to wyraźnie zaznaczone, jednak im dalej, tym bardziej to zanikało, a moim zdaniem o takich rzeczach jak doświadczenie przemocy czy zdrada, nie da się zapomnieć tak niemalże od razu. No chyba, że o czymś nie wiem.
Kolejna rzecz, która jak na mój gust zdarzyła się zbyt szybko, tak ni z gruchy ni z pietruchy: szybkość, z jaką owy romans się rozwinął. Jak szybko bohaterowie się w sobie zakochali, zaufali sobie i jak szybko nie mogli bez siebie wytrzymać. No wiecie, ja rozumiem, że takie rzeczy się zdarzają, ale no ludzie... ona zraniona, on zraniony i te sprawy, a jednak jakoś nie zwracają na to uwagi, tylko jeśli im się od czasu do czasu coś przypomni. No halo? Przez to relacja, która ich połączyła wydała mi się jakaś taka dziwnie spłycona, a to niestety mi się nie spodobało. Gdyby tak poświęcić temu wszystkiemu ciut więcej stron, to może by wyszło z tego coś naprawdę genialnego... a tak... no cóż, znowu przeciętnie.
A sami bohaterowie? No cóż, to akurat wypadło autorce chyba najlepiej. Choć nie polubiłam ich jakoś specjalnie, to muszę powiedzieć, że byli oni dobrze wykreowani. Łatwo mi było sobie ich wyobrazić, łatwo było myśleć, że tacy ludzie przecież gdzieś są, bo byli po prostu zwyczajni (oczywiście w tym dobrym sensie) i przede wszystkim ludzcy. Nie byli ani wyidealizowani, ani sztuczni, ani kreowani na siłę. A to trzeba docenić ;)
PODSUMOWUJĄC:
Kiedy tak paczam na to wszystko, o czym tu już ględziłam, lub też nie – dochodzę do wniosku, że książka nie była jakaś zła, jednak nie była też bardzo dobra. Wypadła po prostu przeciętnie na tle innych powieści NA. Nie było żadnego "łał", żadnych "och", "ach" i Lambady... Czytało się ją przyjemnie, ale niestety nic ponad to. Jeśli ktoś lubi książki tego typu, albo książki pani Senator, to polecam, jednak powiem tak: nie oczekujcie cudów na kiju, tak jak to było ze mną, a na pewno będzie dobrze ;)
Tytuł: Z popiołów
Autor: Martyna Senator
Wydawnictwo: Czwarta strona
Ilość stron: 336
Moja ocena: 6.5/10
ISBN: 9788379767496
A Wy słyszeliście o tej książce? A może czytaliście inną powieść tej autorki? Jestem tego strasznie ciekawa, dlatego dajcie znać w komentarzach co sądzicie i czy dobrnęliście do końca recenzji bop dla mnie wygląda ona jak jeden wielki Chaos ;)
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*
Mam ochotę zapoznać się z tą książką. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo chcę ją upolować.:)
OdpowiedzUsuńJa też lubię książki, gdzie większa lub mniejszą rolę odgrywa romans, miłość. I zazwyczaj mam swoje shipy, za które trzymam kciuki :) ale już od początku wiem, że z "Popiołów" raczej nie wpadnie w mój gust. Nie mówię,że jest zła, ale jakoś ... mnie od niej odrzuca. A co do szybko rozwijającego się romansu - może bohaterowie, po tragicznych przejściach, chcieli być po prostu szczęśliwi? W książkach wszystko jest możliwe:)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki autorki, ale ta szczególnie mnie interesuje i chętnie się z nią zapoznam. Co prawda, nie za bardzo lubię gdy autor tworzy bohaterów z trudną przeszłością, po czym o niej zapomina i skupia się na zbyt szybkim romansie. Jednak dam się skusić i mam nadzieję, że miło spędzę z nią czas :)
OdpowiedzUsuń