Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją jednej z moim zdaniem najbardziej niedocenianych książek, z jakimi kiedykolwiek się spotkałam ;)
COŚ NIECOŚ O FABULE – bez spoilerów
Zamieszkała w Nowym Jorku Josephine Montfort pochodzi bardzo bogatej i szanowanej rodziny Montfortów. Ma przed sobą starannie zaplanowaną i opływającą w dostatki przyszłość u boku jednego z najbardziej rozchwytywanych kawalerów w stanie Nowy Jork. Jest piękna, bogata, wykształcona, obraca się w kręgach śmietanki towarzyskiej... Czegóż więcej można chcieć? A jednak nie jest to życie, o jakim marzy Jo. Dziewczyna skrycie pragnie zostać reporterką i spełniać się w ukochanym zawodzie, choć doskonale wie, że ten plan nigdy nie spotka się z akceptacją jej środowiska. Plany te jednak krzyżuje niespodziewana wiadomość o tragicznej śmierci jej ojca. „To był wypadek. Wczoraj wieczorem czyścił w swoim gabinecie rewolwer, który przypadkiem wypalił". Dziewczyna nie może w to uwierzyć. Jej ojciec był doświadczony w obchodzeniu się z bronią. Nie mógł zrobić czegoś tak nieumyślnego jak czyszczenie naładowanej broni... A co jeśli to wcale nie był wypadek?
By to odkryć dziewczyna postanawia przeprowadzić swoje własne, prywatne śledztwo. Przed rodziną i znajomymi, za dnia, nadal jest tą ułożoną i przykładną dziewczyną. Nocami zaś, wraz z młodym reporterem – Eddiem Gallagharem, stara się odkryć prawdę o śmierci jej ojca.
Nie wie jednak, że prawda może być o wiele niebezpieczniejsza, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać, a jej odkrycie może kosztować ją wiele więcej niż jej dobre imię i reputację...
Akcja powieści toczy się w XIX wieku, kiedy to kobiety nie miały jeszcze tyle do powiedzenia co obecnie w wielu (naprawdę wielu!) sprawach. Jeśli rodziły się biedne, wymagano od nich, że jak najszybciej zaczną na siebie zarabiać. Jeśli zaś miały szczęście urodzić się w rodzinie zamożnej – oczekiwano by "złapały" bogatego kawalera i jak najlepiej wyszły za mąż. W drugim wypadku potem czekało je tylko rodzenie dzieci (trójka brzdąców była liczbą normalną w wieku nawet dwudziestu lat) i zadowalanie męża, w pierwszym zaś musiały same dbać o siebie. Niezbyt kusząca perspektywa, prawda? A przynajmniej nie do pomyślenia na czasy dzisiejsze...
Jeśli dobrze pamiętam (a pamiętam doskonale) ekscytowałam się tą książką już w chwili gdy zamieszczałam na blogu jej zapowiedź (czyli jakiś rok temu). Od samego początku miała w sobie coś (a dokładniej tajemniczy tytuł, piękną okładkę i genialnie, naprawdę GENIALNIE zapowiadający się opis), co sprawiło, że od razu zapragnęłam ją mieć.
Po prostu czułam wewnętrzny, natarczywy, niezidentyfikowany, niepohamowany i nieodparty przymus, by ją przeczytać. Polowałam na nią przez kilka miesięcy, jednak w końcu zniknęła mi z oczu. W sumie nie wiem, jak to się stało, ale w tym momencie żałuję, że nie przeczytałam jej wcześniej. Bardzo, ale to bardzo tego żałuję. Być może zapytacie: "dlaczego?". A nawet jeśli nie, to i tak Wam powiem: otóż, ta historia okazała się być tak genialna, tak niesamowicie wciągająca i emocjonująca, że to jest po prostu nie do opisania. Ale po kolei.
By to odkryć dziewczyna postanawia przeprowadzić swoje własne, prywatne śledztwo. Przed rodziną i znajomymi, za dnia, nadal jest tą ułożoną i przykładną dziewczyną. Nocami zaś, wraz z młodym reporterem – Eddiem Gallagharem, stara się odkryć prawdę o śmierci jej ojca.
Nie wie jednak, że prawda może być o wiele niebezpieczniejsza, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać, a jej odkrycie może kosztować ją wiele więcej niż jej dobre imię i reputację...
Akcja powieści toczy się w XIX wieku, kiedy to kobiety nie miały jeszcze tyle do powiedzenia co obecnie w wielu (naprawdę wielu!) sprawach. Jeśli rodziły się biedne, wymagano od nich, że jak najszybciej zaczną na siebie zarabiać. Jeśli zaś miały szczęście urodzić się w rodzinie zamożnej – oczekiwano by "złapały" bogatego kawalera i jak najlepiej wyszły za mąż. W drugim wypadku potem czekało je tylko rodzenie dzieci (trójka brzdąców była liczbą normalną w wieku nawet dwudziestu lat) i zadowalanie męża, w pierwszym zaś musiały same dbać o siebie. Niezbyt kusząca perspektywa, prawda? A przynajmniej nie do pomyślenia na czasy dzisiejsze...
MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA
Jeśli dobrze pamiętam (a pamiętam doskonale) ekscytowałam się tą książką już w chwili gdy zamieszczałam na blogu jej zapowiedź (czyli jakiś rok temu). Od samego początku miała w sobie coś (a dokładniej tajemniczy tytuł, piękną okładkę i genialnie, naprawdę GENIALNIE zapowiadający się opis), co sprawiło, że od razu zapragnęłam ją mieć.
Po prostu czułam wewnętrzny, natarczywy, niezidentyfikowany, niepohamowany i nieodparty przymus, by ją przeczytać. Polowałam na nią przez kilka miesięcy, jednak w końcu zniknęła mi z oczu. W sumie nie wiem, jak to się stało, ale w tym momencie żałuję, że nie przeczytałam jej wcześniej. Bardzo, ale to bardzo tego żałuję. Być może zapytacie: "dlaczego?". A nawet jeśli nie, to i tak Wam powiem: otóż, ta historia okazała się być tak genialna, tak niesamowicie wciągająca i emocjonująca, że to jest po prostu nie do opisania. Ale po kolei.
Jeśli przeczytaliście opis, lub przynajmniej moje streszczenie (co w sumie wychodzi na mniej więcej to samo), powinniście zrozumieć o co robię to wielkie halo. No czyż to nie jest genialne? No cuda nad cudami. W połączeniu ze sobą opis i prolog sprawiają, że już na samym początku przeszły mnie ciarki, a kolejne strony tylko zwiększały napięcie i czytelniczy apetyt na dalszą lekturę.
ŚWIAT PEŁEN INTRYG I SEKRETÓW
Autorka zabrała nas do niesamowicie wykreowanego świata dziewiętnastowiecznej nowojorskiej śmietanki towarzyskiej – pełnego intryg, zawiłych spisków i sekretnych znajomości. Początkowo akcja toczyła się wolno, jednak nie umniejszało to atrakcyjności historii – cały wstęp służył wprowadzeniu w klimat tego genialnie dopracowanego świata, w którym każdy, nawet najmniejszy szczegół pojawił się tam w jakimś celu. Potem, w miarę czytania kolejnych stron akcja przyspieszała i wciągała mnie jeszcze bardziej.
Początkowo spodziewałam się, że cała powieść będzie toczyć się wokół śmierci ojca głównej bohaterki, jednak szybko okazało się, że to zdarzenie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, początkiem reakcji łańcuchowej, której dalszy przebieg niejednokrotnie doprowadzał mnie do stanu, w którym siedziałam jak na szpilkach i ledwo wytrzymywałam towarzyszące mi napięcie (a właściwie to go nie wytrzymałam i zajrzałam na sam koniec, ale o tym później :P). Kilka z pozoru zupełnie niepasujących do siebie zdarzeń połączyło się ze sobą w tak niespodziewany sposób, że przez chwilę dosłownie siedziałam z otwartą buzią i zastanawiałam się, co też, do stu marchewek się tu nawyprawiało. Mało tego! Bywały takie momenty, kiedy miałam wrażenie, że to już koniec, że autorka nie wymyśli niczego nowego, a przede wszystkim, że już mnie nie zaskoczy, jednak szybko okazywało się coś całkiem przeciwnego, bo właśnie w takich chwilach pani Donnelly wyciągała kolejnego asa z rękawa, a ja zastanawiałam się jakim cudem i wiedziałam, że nigdy bym na to nie wpadła. Po prostu nie ma opcji, nie da rady.
A najlepsze (i jednocześnie najgorsze) jest w tym wszystkim to, że kiedy już wydawało mi się, że wiem co się stanie, albo, że wszystko się ułoży i wreszcie będzie tak jak powinno... całość obierała nowy, zupełnie niespodziewany kierunek, przez co niejednokrotnie miałam ochotę wrzeszczeć i rwać sobie włosy z głowy (choć ostatecznie skończyło się ogólnym żalem do całego świata i słoikiem zjedzonej nutelli "na osłodzenie smutku"... nie wiem jakim cudem mi się to udało bez jakichkolwiek późniejszych nieprzyjemności...)... A im dalej w las, tym lepiej. Bo kiedy już minęłam połowę i czułam się jak po najprawdziwszym rollercoasterze emocjonalnym (powiewa tandetą, ale to najbliższe określenie tego, co mnie spotkało podczas lektury...), autorka chyba postanowiła, że przeżyłam o kilka zawałów za mało i ogólnie te setki teorii, to również niezadowalająca liczba... i tak oto druga połowa książki okazała się o wiele genialniejsza od pierwszej. Czułam się jak podczas lektury książek Rhodes, Rutkoski i Maas w jednym, a powiem Wam, że te panie napisały jedne z najlepszych powieści, z jakimi się spotkałam...
Tyle się tutaj działo, że nie zdążyłam nawet dobrze ochłonąć po jednym wydarzeniu, a porywał mnie wir kolejnego. I wiecie... wcale nie odniosłam wrażenia, że nie nadążam. A wręcz przeciwnie — wciąż było mi mało i mało. Podczas lektury bawiłam się jak nigdy. Był wir emocji, były ciarki, dreszczyk emocji, byli cudowni bohaterowie... Słowem: było wszystko, czego tylko można chcieć. Nawet drugoplanowy romans, któremu tak bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, ale to bardzo kibicowałam. O właśnie, romans i bohaterowie. Czas coś o nich powiedzieć ;)
To znaczy: ja już bardziej nie mogę pokochać tej książki i jej autorki. Sama dobroć, miód, cud i pomarańcze! Nie dość, że dostaliśmy kawał dobrej akcji, okazało się, że w pakiecie byli również nietuzinkowi bohaterowie i bardzo ciekawy romans...
Główna bohaterka, Jo, mimo moich początkowych obaw o zbytnią merysujkowatość, okazała się być całkiem w porządku dziewczyną. Więcej: naprawdę ją polubiłam, co ostatnio dość rzadko mi się zdarza, ponieważ bohaterki coraz częściej wywołują u mnie brak emocji niż sympatię... Okazała się mieć silny charakter i wyjątkowe oddanie dla rodziny i najbliższych. Niesamowicie spodobało mi się w niej również to, że była bardzo bystra, a przy tym naiwna, dzięki czemu stanowiła idealny przykład tego, jak czasami miłość do najbliższych potrafi nas zaślepić...
Za to Eddie to facet z zupełnie innej beczki. Zacznijmy od tego, że nie pochodzi z zamożnej rodziny i jest reporterem. Chce wyrwać się z gazety, w której obecnie pracuje i zacząć pisać dla bardziej niezależnych, gdzie z powodzeniem mógłby rozwijać swoją karierę. Do tego jednak potrzebuje dobrego artykułu. A tak się składa, że sprawa śmierci ojca Jo jest bardzo interesującym tematem i gdyby udało mu się odkryć prawdę, drzwi do kariery stanęłyby przed nim otworem. Tak więc między Jo, a Eddiem nawiązuje się coś na kształt współpracy — dla niej prawda, dla niego artykuł, jednak w trakcie książki szybko okazuje się, że jest to jednak coś więcej... I wiecie co? Ten chłopak totalnie mnie podbił (znowu wieje tandetą, ale ciii). Jest odważny i nie wstydzi się mówić tego co myśli, nie przejmuje się jakimiś drobnostkami, ani tym, co pomyślą o nim ludzie... można by pomyśleć, że to taki trochę jakby lekkoduch, który gania za karierą, ale Eddie jest zupełnie inny. Jeśli bliżej się go pozna... no po prostu nie można nie pokochać.
Coś czuję, że mój tekst wbrew wszelkim początkowym trudnością z jego napisaniem, urósł do rozmiarów referatu, więc postaram się jakoś zgrabnie to zakończyć.
Sięgając po tę książkę, starałam się nie oczekiwać od niej zbyt wiele, ponieważ najzwyczajniej w świecie, bałam się, że się zawiodę. Szybko jednak okazało się, że nie ma się czego obawiać, bo całość była o wiele lepsza, niż w ogóle mogłabym się spodziewać.
Autorka wykreowała niesamowity świat, a zrobiła to tak dobrze, że podczas lektury wprost czułam się, jakbym tam była. To było tak genialne uczucie, jakbym wraz z bohaterami plątała się po dziewiętnastowiecznym Nowym Jorku i odkrywała jego mroczne sekrety. Po prostu czułam tę powieść całą sobą. Pochłonęła mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam kiedy zarwałam dla niej jedną, a potem drugą noc i ani się obejrzałam, a w chwili jej zakończenia za oknem wschodziło słońce. Pierwszy raz zdarzyło mi się takie coś i mam wielką nadzieję, że nie ostatni, ponieważ to właśnie takie powieści jak ta są najlepsze.
Bohaterowie (mimo iż nie posiadali tak mocno przeze mnie ukochanych, szeroko rozwiniętych portretów psychologicznych), okazali się być niesamowicie barwnymi i silnymi postaciami, które mimo wad i lęków starały się czynić to, co czynić należało i właśnie tym podbili moje serducho <3 Potrafili zaskoczyć nawet w chwili, gdy wydawało się, że znam ich na wylot i że doskonale wiem, czego mogę się po nich spodziewać, a wykreowanie takich postaci to nie lada wyzwanie. Autorka po porostu dopracowała każdy, nawet najmniejszy szczegół tej powieści, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że była wprost idealna.
Książka zawierała w sobie wszystko to, co najlepsze i nawet jej wady, wzięte na raz, wprost bledły w porównaniu do cudowności, jakie się w niej znalazły. Mamy tu kryminał w stylu retro, epokę wiktoriańską, morderstwo, śledztwo, intrygi, niebezpieczeństwo, grzebanie w grobach... i przede wszystkim Eddiego, który podbił moje serducho i pozostanie w nim na długo♥
Dla mnie ta historia dobiegła końca i choć jestem przekonana, że wrócę do niej niejednokrotnie, to jednak zazdroszczę Wam wszystkim, którzy do tej pory jeszcze jej nie przeczytali. Zazdroszczę Wam tego, że możecie zrobić to po raz pierwszy. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym jeszcze raz mieć tą cudowną możliwość, by przeżyć to po raz pierwszy raz jeszcze. Ta historia zasługuje na o wiele większy rozgłos, bo to coś wprost niesamowitego. Do tej pory nie spotkałam się z czymś, co tak bardzo odbiegałoby od mojego czytelniczego gustu, a jednocześnie okazało się jedną z najlepszych powieści jakie kiedykolwiek czytałam. Dziwię się jakim cudem tak mało osób ją zna. Jak dla mnie to istny majstersztyk. GORĄCO POLECAM ♥♥♥
Tytuł: Płytkie groby
Autor: Jennifer Donnelly
Tytuł oryginalny: These Shallov Graves
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Ilość stron: 575
Moja ocena: 9.5/10
ISBN: 9788328026056
Początkowo spodziewałam się, że cała powieść będzie toczyć się wokół śmierci ojca głównej bohaterki, jednak szybko okazało się, że to zdarzenie było tylko wierzchołkiem góry lodowej, początkiem reakcji łańcuchowej, której dalszy przebieg niejednokrotnie doprowadzał mnie do stanu, w którym siedziałam jak na szpilkach i ledwo wytrzymywałam towarzyszące mi napięcie (a właściwie to go nie wytrzymałam i zajrzałam na sam koniec, ale o tym później :P). Kilka z pozoru zupełnie niepasujących do siebie zdarzeń połączyło się ze sobą w tak niespodziewany sposób, że przez chwilę dosłownie siedziałam z otwartą buzią i zastanawiałam się, co też, do stu marchewek się tu nawyprawiało. Mało tego! Bywały takie momenty, kiedy miałam wrażenie, że to już koniec, że autorka nie wymyśli niczego nowego, a przede wszystkim, że już mnie nie zaskoczy, jednak szybko okazywało się coś całkiem przeciwnego, bo właśnie w takich chwilach pani Donnelly wyciągała kolejnego asa z rękawa, a ja zastanawiałam się jakim cudem i wiedziałam, że nigdy bym na to nie wpadła. Po prostu nie ma opcji, nie da rady.
A najlepsze (i jednocześnie najgorsze) jest w tym wszystkim to, że kiedy już wydawało mi się, że wiem co się stanie, albo, że wszystko się ułoży i wreszcie będzie tak jak powinno... całość obierała nowy, zupełnie niespodziewany kierunek, przez co niejednokrotnie miałam ochotę wrzeszczeć i rwać sobie włosy z głowy (choć ostatecznie skończyło się ogólnym żalem do całego świata i słoikiem zjedzonej nutelli "na osłodzenie smutku"... nie wiem jakim cudem mi się to udało bez jakichkolwiek późniejszych nieprzyjemności...)... A im dalej w las, tym lepiej. Bo kiedy już minęłam połowę i czułam się jak po najprawdziwszym rollercoasterze emocjonalnym (powiewa tandetą, ale to najbliższe określenie tego, co mnie spotkało podczas lektury...), autorka chyba postanowiła, że przeżyłam o kilka zawałów za mało i ogólnie te setki teorii, to również niezadowalająca liczba... i tak oto druga połowa książki okazała się o wiele genialniejsza od pierwszej. Czułam się jak podczas lektury książek Rhodes, Rutkoski i Maas w jednym, a powiem Wam, że te panie napisały jedne z najlepszych powieści, z jakimi się spotkałam...
Tyle się tutaj działo, że nie zdążyłam nawet dobrze ochłonąć po jednym wydarzeniu, a porywał mnie wir kolejnego. I wiecie... wcale nie odniosłam wrażenia, że nie nadążam. A wręcz przeciwnie — wciąż było mi mało i mało. Podczas lektury bawiłam się jak nigdy. Był wir emocji, były ciarki, dreszczyk emocji, byli cudowni bohaterowie... Słowem: było wszystko, czego tylko można chcieć. Nawet drugoplanowy romans, któremu tak bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, ale to bardzo kibicowałam. O właśnie, romans i bohaterowie. Czas coś o nich powiedzieć ;)
BARDZIEJ POKOCHAĆ JUŻ CHYBA NIE MOŻNA
To znaczy: ja już bardziej nie mogę pokochać tej książki i jej autorki. Sama dobroć, miód, cud i pomarańcze! Nie dość, że dostaliśmy kawał dobrej akcji, okazało się, że w pakiecie byli również nietuzinkowi bohaterowie i bardzo ciekawy romans...
Główna bohaterka, Jo, mimo moich początkowych obaw o zbytnią merysujkowatość, okazała się być całkiem w porządku dziewczyną. Więcej: naprawdę ją polubiłam, co ostatnio dość rzadko mi się zdarza, ponieważ bohaterki coraz częściej wywołują u mnie brak emocji niż sympatię... Okazała się mieć silny charakter i wyjątkowe oddanie dla rodziny i najbliższych. Niesamowicie spodobało mi się w niej również to, że była bardzo bystra, a przy tym naiwna, dzięki czemu stanowiła idealny przykład tego, jak czasami miłość do najbliższych potrafi nas zaślepić...
Za to Eddie to facet z zupełnie innej beczki. Zacznijmy od tego, że nie pochodzi z zamożnej rodziny i jest reporterem. Chce wyrwać się z gazety, w której obecnie pracuje i zacząć pisać dla bardziej niezależnych, gdzie z powodzeniem mógłby rozwijać swoją karierę. Do tego jednak potrzebuje dobrego artykułu. A tak się składa, że sprawa śmierci ojca Jo jest bardzo interesującym tematem i gdyby udało mu się odkryć prawdę, drzwi do kariery stanęłyby przed nim otworem. Tak więc między Jo, a Eddiem nawiązuje się coś na kształt współpracy — dla niej prawda, dla niego artykuł, jednak w trakcie książki szybko okazuje się, że jest to jednak coś więcej... I wiecie co? Ten chłopak totalnie mnie podbił (znowu wieje tandetą, ale ciii). Jest odważny i nie wstydzi się mówić tego co myśli, nie przejmuje się jakimiś drobnostkami, ani tym, co pomyślą o nim ludzie... można by pomyśleć, że to taki trochę jakby lekkoduch, który gania za karierą, ale Eddie jest zupełnie inny. Jeśli bliżej się go pozna... no po prostu nie można nie pokochać.
Coś czuję, że mój tekst wbrew wszelkim początkowym trudnością z jego napisaniem, urósł do rozmiarów referatu, więc postaram się jakoś zgrabnie to zakończyć.
PODSUMOWUJĄC:
Sięgając po tę książkę, starałam się nie oczekiwać od niej zbyt wiele, ponieważ najzwyczajniej w świecie, bałam się, że się zawiodę. Szybko jednak okazało się, że nie ma się czego obawiać, bo całość była o wiele lepsza, niż w ogóle mogłabym się spodziewać.
Autorka wykreowała niesamowity świat, a zrobiła to tak dobrze, że podczas lektury wprost czułam się, jakbym tam była. To było tak genialne uczucie, jakbym wraz z bohaterami plątała się po dziewiętnastowiecznym Nowym Jorku i odkrywała jego mroczne sekrety. Po prostu czułam tę powieść całą sobą. Pochłonęła mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam kiedy zarwałam dla niej jedną, a potem drugą noc i ani się obejrzałam, a w chwili jej zakończenia za oknem wschodziło słońce. Pierwszy raz zdarzyło mi się takie coś i mam wielką nadzieję, że nie ostatni, ponieważ to właśnie takie powieści jak ta są najlepsze.
Bohaterowie (mimo iż nie posiadali tak mocno przeze mnie ukochanych, szeroko rozwiniętych portretów psychologicznych), okazali się być niesamowicie barwnymi i silnymi postaciami, które mimo wad i lęków starały się czynić to, co czynić należało i właśnie tym podbili moje serducho <3 Potrafili zaskoczyć nawet w chwili, gdy wydawało się, że znam ich na wylot i że doskonale wiem, czego mogę się po nich spodziewać, a wykreowanie takich postaci to nie lada wyzwanie. Autorka po porostu dopracowała każdy, nawet najmniejszy szczegół tej powieści, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że była wprost idealna.
Książka zawierała w sobie wszystko to, co najlepsze i nawet jej wady, wzięte na raz, wprost bledły w porównaniu do cudowności, jakie się w niej znalazły. Mamy tu kryminał w stylu retro, epokę wiktoriańską, morderstwo, śledztwo, intrygi, niebezpieczeństwo, grzebanie w grobach... i przede wszystkim Eddiego, który podbił moje serducho i pozostanie w nim na długo♥
Dla mnie ta historia dobiegła końca i choć jestem przekonana, że wrócę do niej niejednokrotnie, to jednak zazdroszczę Wam wszystkim, którzy do tej pory jeszcze jej nie przeczytali. Zazdroszczę Wam tego, że możecie zrobić to po raz pierwszy. Nawet nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym jeszcze raz mieć tą cudowną możliwość, by przeżyć to po raz pierwszy raz jeszcze. Ta historia zasługuje na o wiele większy rozgłos, bo to coś wprost niesamowitego. Do tej pory nie spotkałam się z czymś, co tak bardzo odbiegałoby od mojego czytelniczego gustu, a jednocześnie okazało się jedną z najlepszych powieści jakie kiedykolwiek czytałam. Dziwię się jakim cudem tak mało osób ją zna. Jak dla mnie to istny majstersztyk. GORĄCO POLECAM ♥♥♥
Tytuł: Płytkie groby
Autor: Jennifer Donnelly
Tytuł oryginalny: These Shallov Graves
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Ilość stron: 575
Moja ocena: 9.5/10
ISBN: 9788328026056
Za możliwość przeczytania książki ślicznie dziękuję wydawnictwu YA!
Ufff... Trochę się rozpisałam... Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam, ale jest tyle rzeczy, o których chciałabym powiedzieć na temat tej książki, że po prostu ciężko mi było wybrać te najważniejsze... Możecie się szykować na spam na snapchacie, bo zamierzam dodać tam wiele, wiele różnych ciekawych momentów ;) (szukajcie mnie pod nazwą: ksiazki.bezt)
Jeśli zaś chodzi o książkę: czytaliście? Co sądzicie? ^^
Buziaki, Kinga ;*
Mnie premiera tej książki dziwnym trafem ominęła, mimo iż na nią czekałam ;P Polska okładka mnie zmyliła i od razu nie skojarzyłam - nie, żeby mi się nie podobała, bo jest świetna, ale oryginalna też jest niczego sobie. Zapowiada się emocjonująca książka pełna niespodzianek. Przy najbliższych zakupach na pewno dorzucę ją do koszyka :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Cieszę się, że jednak udało ci się ją znaleźć ;) Mam nadzieję, że ci się spodoba <3
UsuńTo dobrze, że tyle napisałaś o tej książce :) Ja czasami nawet jak mi się jakaś bardzo spodoba to mam problem, by cokolwiek napisać... Co do książki odkąd zachwycałaś się nią na snapie miałam ochotę przeczytać, a teraz? Teraz mam jeszcze większą i choć nie do końca jest w moim stylu postaram się dać jej szansę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
Szelest Stron
Też nie raz miewam problemy z napisaniem o jakiejś książce, która mi się spodobała — widocznie zależy od tytułu ;)
UsuńCieszę się, że cię przekonałam. Mam nadzieję, że przypadnie ci do gustu <3
No faktycznie, rozpisałaś się, ale jak czyta się recenzje, to tego nie czuć. Widać, że miałaś o czym pisać. Za książką się rozglądam, widać, że warto.
OdpowiedzUsuńBardzo warto :D
UsuńKurka! Właśnie zastanawiam się, jakie książki Ya! wybrać dla siebie i Płytkie groby są jedną z powieści, które biorę pod uwagę. Słyszałam już o nich jakiś czas temu, ale dopiero teraz tak naprawdę dowiedziałam się, o czym jest ta książka, i czuję, że spodoba mi się równie mocno, jak Tobie :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i buziaki!
BOOKS OF SOULS
W takim razie gorąco polecam i czekam na recenzję <3
UsuńOh, wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta...:) Naprawdę piękna oprawa graficzna. Żeby nie było-opis też brzmi bardzo zachęcająco. Aż żałuję, ze nie dowiedziałam się o niej wcześniej, bo wczoraj zamawiałam akurat książki...
OdpowiedzUsuńZawsze można zamówić jeszcze raz — dla takiej powieści naprawdę warto <3 A tak na poważnie (nie, żeby wcześniej nie było :P): w takim razie pozostaje dorzucić ją do kolejnego. Nad tym nie ma co się zastanawiać :D
UsuńTak bardzo ją polecasz, że muszę ją natychmiast przeczytać! A okładka...to cudo!
OdpowiedzUsuńhttps://weruczyta.blogspot.com/
W takim razie czekam na recenzję :D Mam nadzieję, że będzie pozytywna ;)
UsuńJestem bardzo ciekawa tej książki, bo już sama okładka zapowiada niezwykłą historię! Mam nadzieję, że uda mi się w najbliższym czasie po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńRead With Passion