sobota, 24 lutego 2018

Coś tu chyba nie pykło... – „Dwór skrzydeł i zguby" – Sarah J. Maas #106

Dzień dobry wieczór!
Dzisiaj zapraszam Was na recenzję książki, na którą czekałam baardzo długo, a której lektura okazała się dla mnie wielkim zaskoczeniem. Pozostaje tylko pytanie, czy to zaskoczenie aby na pewno było pozytywne?

dwór cierni i róż tom 3


CO TU SIĘ TAK WŁAŚCIWIE DZIEJE?
(UWAGA: w opisie pojawiają się spojlery do Dworu cierni i róż, a także Dworu mgieł i furii – jeśli nie chcesz się na nie natknąć, przejdź do następnego nagłówka ;))

     Po wydarzeniach z „Dworu mgieł i furii" Feyra powraca do Dworu Wiosny aby szpiegować Tamlina i dowiedzieć się o planach króla Hyberinii, który grozi, że zniszczy cały Prythian. By tego dokonać dziewczyna musi grać – udawać, że nadal jest tą samą wystraszoną śmiertelniczką, która przekroczyła granice krainy fae kilka miesięcy wcześniej; udawać, że nadal jest naiwna i szaleńczo zakochana w istocie, której nienawidzi. 
    Wystarczy jedno potknięcie, a cały misternie szyty plan może lec w gruzach. Wystarczy powiedzieć jedno złe słowo, a komuś stanie się krzywda. By przetrwać i wygrać Feyra musi szukać sojuszników. Tylko komu może zaufać w świecie, gdzie nikt nie jest tym, na kogo wygląda?
     Tymczasem Rhys i reszta Dworu Nocy szykuje się do wojny. Będzie ona krwawa i z pewnością pociągnie za sobą wiele ofiar... by mieć jakiekolwiek szanse na wygrane, muszą oni odnaleźć i zniszczyć Kocioł. 
Losy świata fae i ludzi są bardzo niejasne. Kto wygra, a kto zostanie pokonany?


SARAH J. MAAS POWRACA W NOWYM STYLU...

     Jeśli jesteście ze mną tutaj już dłuższy czas, zapewne wiecie (lub też i nie), że jestem wielką, naprawdę bardzo wielką fanką pani Maas i wszystkich jej książek. Z resztą – nie ja jedyna. Amerykańska autorka szturmem podbiła listy bestsellerów w kilkunastu krajach i znalazła miejsca w sercach milionów czytelników na całym świecie, a każda kolejna jej książka odbijała się coraz większym echem. Nie ma się co dziwić, ponieważ te historie mają w sobie coś, co po prostu uzależnia. Łączą w sobie wiele różnych wątków, być może część tych bardziej oklepanych, jednak razem tworzą niesamowitą całość, którą wprost pokochałam. Odkąd tylko rozpoczęłam swoją przygodę z powieściami tej pani, żyłam w przekonaniu, że każda kolejna będzie o niebo lepsza od poprzedniej, a poprzeczka wzrastała z tomu na tom. Tak było do czasu, aż nie dorwałam „Dworu skrzydeł i zguby". W wypadku tej książki przekonałam się, że powiedzenie „Im wyżej wejdziesz tym boleśniejszy będzie upadek" ma w sobie wiele sensu. A dlaczego?
Cóż, mam na to wiele teorii.

     Zacznijmy od tego, że pisząc „Dwór mgieł i furii" autorka ustawiła bardzo, ale to bardzo wysoką poprzeczkę. Jak dla mnie ten tom był o niebo lepszy od poprzedniego, który sam w sobie zakrawał na ideał. Pochłonęła mnie przedstawiona w nim magiczna kraina, pokochałam jego bohaterów i zachwyciłam się rozwojem akcji. A to zakończenie... no cóż, zakończenie mnie zabiło. Na koniec miałam ochotę krzyczeć i płakać ze złości na to, w którym kierunku potoczyła się akcja. Dopadł mnie wielki czytelniczy kac, przez który widok książek przez całe tygodnie budził we mnie pewnego rodzaju pustkę i niechęć. Lektura drugiego tomu serii była prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem, który niejednokrotnie wywoływał we mnie naprawdę skrajne emocje. Po czymś tak dobrym poprzeczka została podniesiona bardzo wysoko. Być może za wysoko, bo niestety muszę przyznać z wielkim bólem mojego czytelniczego serducha, że trzeci tom nie dorastał drugiemu do pięt. 

     Czytając dwa poprzednie tomy zakochałam się w świecie stworzonym przez autorkę. Zastanawiałam się jakim cudem można było napisać coś tak dobrego, co wywołuje tak wielkie wrażenie. Liczyłam na to, że „Dwór skrzydeł i zguby" utrzyma poziom, jednak niestety się nie udało.


CO TAK WŁAŚCIWIE BYŁO "NIE TAK"?

     Tak naprawdę to sama nie jestem pewna. Ten tom, choć niewątpliwie pełen akcji, okazał się być nudniejszy od swoich poprzedników. Nie miał w sobie "tego czegoś", co mają wszystkie książki Maas. Bohaterowie po drodze pogubili swoją zajebistość, a ukochane parringi zostały przeze mnie "odkochane" – *kaszlukaszlu*Nesta i Cassian*kaszlu*. Coś się zepsuło i niesamowicie ubolewam nad tym faktem.

     Jedną z najgorszych rzeczy, które zostały tutaj popełnione było zepsucie postaci, a zwłaszcza Rhysa, który stał się tutaj takim typowym pieskiem latającym za Feyrą na każdym kroku, z wielkim syndromem "to-wszystko-moja-wina-jestem-zły-i-zasługuję-na-wszystko-co-najgorsze". Ja nie wiem. GDZIE SIĘ PODZIAŁO MOJE RHYSIĄTKO? No pytam się no.
       Jedyne co mi teraz pozostaje to modlić się, by autorka nie poszła tym tropem w trakcie pisania ostatniego tomu "Szklanego tronu", bo z Rowanem również powoli zaczynają dziać się pewne złe rzeczy... Ale teraz mniejsza o to.

     Dalej: akcja. Mam wrażenie, że autorka w pewnym momencie poszła na łatwiznę, po najmniejszej linii oporu. Wszystkie najważniejsze wątki zostały rozwiązane, jednak brakło w tym jakiegoś mocnego kopa, który to pojawiał się w innych powieściach tej pani. To wszystko po prostu stało się zbyt prosto. Owszem, wyniki wcale nie były oczywiste, jednak... no cóż. Nie takich rozwiązań oczekiwałam, nie jestem nimi usatysfakcjonowana w 100%.

     Kolejna rzecz, która mi się nie spodobała to niezdecydowanie autorki w kwestii Tamlina. To w końcu on jest tym złym, czy dobrym, bo nie ogarniam? W trakcie trwania książki działy się różne rzeczy, jedne wskazywały na tak, inne na nie i po prostu ciężko było to jakoś ogarnąć. O ile zabieg z drugiego tomu jestem w stanie ogarnąć, to z tego ni w ząb.

     Przeglądając dyskusje w internecie, na różnego rodzaju grupach, czy portalach, zauważyłam, że dość spora ilość czytelników czepiała się tego, że postacie tej serii są ZBYT nieśmiertelne. Że za mało ich tu zginęło jak na powieść fantasy z wątkiem wojny w tle. Cóż, może i mają rację, jednak żeby nie spojlerować powiem, że mi konkretne trupy wystarczyły. No ale co kto woli.

     Zauważyłam że tak tutaj plotę trzy po trzy, biegając w kółko wokół tematu, bo nie chcę zdradzić zbyt wiele. Tak więc chyba przyszła pora najwyższa aby to wszystko jakoś znośnie zebrać. A przynajmniej udawać, że zostało to zebrane.


PODSUMOWUJĄC:

     Dzisiejsza recenzja wydaje mi się nijaka, jednak cóż, lektura wcale nie okazała się tak cudowna jak się spodziewałam.

     Książka okazała się być pewnego rodzaju rozczarowaniem, jednak nie mogę powiedzieć, że była zła. Nadal wyróżnia się pośród innych młodzieżówek fantasy, jednak... no cóż, nie jest to już tak wielka różnica jak w wypadku poprzednich tomów. Autorka po prostu podniosła poprzeczkę zbyt wysoko i niestety nie udało jej się jej przeskoczyć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolejne tomy z uniwersum Dworów okażą się mieć tendencję zwyżkową aniżeli spadkową jeśli chodzi o jakość wykonania. Ale cóż, Maas jest jedną z moich ulubionych autorek i raczej nie pozwolę, by jedno potknięcie miało w jakiś sposób nad tym zaważyć. Szkoda, aczkolwiek zdarza się każdemu, prawda?

     Czy polecam? Oczywiście. Jest wiele osób, które uznają ten tom za najsłabszy, jednak równie dużo jest i tych, które twierdzą, że był świetny. Teraz trzeba tylko przeczytać i wypowiedzieć się po którejś ze stron, prawda? ;) Wystarczy, że nie będziecie oczekiwać od niego zbyt wiele, a lektura na pewno nie będzie taka straszna jak to może się wydawać.

Tytuł: Dwór skrzydeł i zguby
Autor: Sarah J. Maas
Tytuł oryginalny: A Court of Wings and Ruin
Seria: Dwór cierni i róż
Tom: 3
Tłumaczenie: Jakub Radzimiński
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 848
Moja ocena: 7/10
ISBN: 9788328021747

Za książkę ślicznie dziękuję wydawnictwu Uroboros <3



A Wy? Mieliście już okazję zapoznać się z tym tytułem? Po której ze stron się opowiadacie? ;) A może jeszcze nie mieliście okazji poznać książek pani Maas? Dajcie znać w komentarzach ;)
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*
Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE