Dzień dobry!
Muszę Wam powiedzieć, że z dnia na dzień coraz bardziej tracę chęci do czytania... Coś czuję, że ten 2018 będzie dla mnie rokiem rozczarowań czytelniczych, jeśli to wszystko dalej będzie zmierzało w tę stronę... Dlaczego? No cóż, jest to kolejna z kolei książka, od której oczekiwałam czegoś zupełnie innego, a wyszło... hm, jak zwykle.
Muszę Wam powiedzieć, że z dnia na dzień coraz bardziej tracę chęci do czytania... Coś czuję, że ten 2018 będzie dla mnie rokiem rozczarowań czytelniczych, jeśli to wszystko dalej będzie zmierzało w tę stronę... Dlaczego? No cóż, jest to kolejna z kolei książka, od której oczekiwałam czegoś zupełnie innego, a wyszło... hm, jak zwykle.
Zapraszam na recenzję ;)
ROMANS JAKICH WIELE
Generalnie chciałabym tutaj przytoczyć jakiś ciekawy opis, jakieś coś, co zachęci Was do lektury, jednak no cóż, ta książka jest po prostu jedną z wielu. Dowód?
Cassie i Jack poznają się na imprezie studenckiego bractwa. I choć w pierwszej chwili dziewczyna ma wrażenie, że zwariowała na punkcie tego faceta, wystarczyło jej dowiedzieć się o jego reputacji playboy'a, a już nie chciała mieć z nim nic więcej wspólnego. Postanowiła więc trzymać się od niego z daleka.
I wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że Cassie wpadła w oko naszemu sportowcowi. A Jack nie należy do osób, które zwykły odpuszczać gdy na drodze do tego, czego chcą pojawiają się przeszkody. A w tej chwili jedynym czego chce chłopak jest nasza główna bohaterka.
Jak potoczy się ten romans?
ALE TO JUŻ BYŁO... I ZNOWU WRÓCIŁOOO
Wiecie, jedną z moich ulubionych rzeczy w romansach jest to, że czasami wystarczy odpowiedni opis, a człowiek już wie jak taka książka się skończy. Po prostu nie ma nic lepszego niż świadomość, że ta lektura będzie jedną z wielu – takich samych historii o takim samym schemacie. Brzmi zachęcająco, prawda? Szczerze wątpię.
A ostatnie zdania opisu z lubimyczytać brzmią tak:
„Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego zainteresowaniem? Czy ma ono jakiś związek z przeszłością dziewczyny? Ile można poświęcić, aby być z ukochaną osobą?"
„Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego zainteresowaniem? Czy ma ono jakiś związek z przeszłością dziewczyny? Ile można poświęcić, aby być z ukochaną osobą?"
Możecie mi powiedzieć, że się czepiam. Możecie mi powiedzieć, że jestem drobiazgowa i muszę wytknąć nawet najgłupsze błędy, ale TAK, MUSZĘ. Bo, iż, ponieważ, dlatego, że: ta książka jest przewidywalna do bólu. Już na samym wstępie można zorientować się jak to wszystko się skończy, co może się stać, jak będą wyglądać poszczególne etapy romansu głównych bohaterów. Nie ma tu nic, czego nie byłoby wcześniej i właśnie to kuje mnie najbardziej.
No bo wiecie. Czytając te wszystkie mega pochlebne opinie, czy rekomendacje, które obiecywały emocjonalny rollercoaster, doszłam do wniosku, że jest to naprawdę świetna książka, której lektura będzie dla mnie czystą przyjemnością, którą POKOCHAM. No cóż, okazało się, że niestety, ale nie. Oczekiwałam czegoś świetnego, a dostałam mocno przeciętnego średniaka z wtórną fabułą i irytującymi bohaterami.
Wiecie, ja naprawdę nie mam nic do schematów. Sama mam kilka wątków, o których mogłabym czytać bez końca, pod warunkiem, że zostałyby pokazane w ciekawy sposób. Nie mam nic do romansów bad boya z szarą myszką, trójkątów, czy innych wielokątów, ale jest jeden warunek: to nie może być płytkie czy głupie, a bohaterowie... no cóż, powinni być zdecydowani, a nie roztrzepani do tego stopnia, żebym zastanawiała się "jakim cudem to coś chodzi po ziemi. Już dawno temu powinno wpaść pod pierwszy lepszy dostawczak z pizzą". A tutaj... tutaj wszystko było nie dość, że przewidywalne, to jeszcze nudne, a zachowanie głównej bohaterki potrafiło mnie zażenować.
Gdybym miała wymienić wszystkie wkurzające rzeczy, jakie znalazły się w tej książce i powiedzieć kilka zdań na ich temat, zapewne przekroczyłabym sensowny limit pierniczenia o niczym, więc powiem w skrócie co najbardziej działało mi na nerwy.
Po pierwsze: zachowanie głównych bohaterów, a zwłaszcza Cassey. Niby dziewczyna jest dorosła, niby jest na studiach, niedługo będzie szukać pracy, a jednak przy tym wszystkim zachowuje się jak roztrzepana piętnastolatka, która nie potrafi podjąć decyzji i się przy niej trzymać. Na początku książki przedstawiona jest jako osoba, która nie potrafi zaufać innym, boi się wejść w związek i w ogóle jest pokrzywdzona. A potem nagle BUM! i wszystko się zmienia. Już po kilku tygodniach znajomości nie jest już tą zranioną duszyczką, ba! Jest święcie przekonana, że kocha swojego faceta i nie jest w stanie bez niego żyć, mimo tego, że ma spore problemy z zaufaniem. On z resztą wcale nie lepszy. Tu, tam, niby wielki bad boy, który zmienia dziewczyny jak rękawiczki, a jak przyjdzie co do czego, zachowuje się jak szczeniak wpatrzony w właściciela i jest gotów zrobić wszystko, nawet poświęcić obiecującą karierę baseballisty byleby tylko jego dziewczyna była szczęśliwa. A kiedy któreś z nich zrobi jakieś głupstwo? Ociepanie! Szkoda gadać.
Nasza kochana Cassey ma to do siebie, że zbyt szybko wyciąga pochopne wnioski. Ktoś jej coś powie, zobaczy jakieś zdjęcie i od razu jest wielka drama, bo to, bo to i tamto, a nawet nie sprawdzi, nie wyjaśni sytuacji. Bo po co. Lepiej ślepo tkwić w swoim własnym przekonaniu i użalać się nad swoim żywotem. A jak.
Są takie książki, których lektura jest jak niebo, które zachwycają od pierwszych stron, których bohaterowie są niesamowicie realni i po prostu się ich kocha. Przeżywa się wszystko, co ich dotyka. A to wszystko dlatego, że są genialnie wykreowani. Cóż, tej genialności w „Rozgrywce" niestety jest tak troszkę, odrobinkę, bardzo mocno brak. Nie wiem, czym jest to spowodowane, ale bohaterowie powieści pani Sterling są tak sztywni, że już trupy potrafią być żywsze. Podobnie jak ich relacje. Wydaje mi się, że autorka chciała tu stworzyć coś naprawdę wyjątkowego, coś nowego, jednak niestety nie wyszło. Ci bohaterowie nie mieli praktycznie żadnych realnych wad, przez co byli po prostu nieludzcy. Nie mówię tutaj o ich przeszłości, która sprawiła, że są jacy są, jednak o zwykłym, codziennym zachowaniu, które wydawało mi się sztuczne i nienaturalne. Ja po prostu nie czuję bluesa. Nie polubiłam ani jednej postaci przedstawionych w książce, co rzadko kiedy mi się zdarza.
Taaa... To już kolejna na blogu recenzja w której piszę właściwie o wszystkim i o niczym, dlatego też postaram się to wszystko jakoś zwięźle podsumować.
Prawda jest taka, że sięgając po tę książkę oczekiwałam, że będzie to coś z wielkim efektem wow. Coś, co według rekomendacji zamieszczonych na okładce "rozgrzeje moje serce" i "nie pozwoli się oderwać". A wyszło... no cóż, bardzo przeciętnie.
Autorka nie poradziła sobie z kreacją postaci. Stworzyła bohaterów płytkich i jednowymiarowych, przez co niesamowicie ciężko było mi się do nich przekonać. Nie polubiłam ich. Nie kibicowałam im, ani też jakoś niespecjalnie ruszały mnie przeszkody, jakie los stawiał na ich drodze. Byli mi raczej obojętni, choć oczywiście nie w chwilach, gdy działali mi na nerwy – a tych chwil było sporo.
Romans sam w sobie nie był zły – trzeba to przyznać – jednak nie porwał mnie przy tym tak, jak tego oczekiwałam. Był przewidywalny, a bohaterowie nie raz zachowywali się dziecinnie. Nie "przyspieszył bicia mojego serca" ani też mu nie kibicowałam. Był bo był, a bez niego tak właściwie nic by nie zostało.
Skoro jest romans, to czy były sceny erotyczne? Ano były. Jednak cóż... to były wyjątkowo przeciętne sceny. Brakowało mi w nich emocji, czy jakiegoś takiego kopa, który to nie raz pojawia się w podobnych książkach. Jak na mój gust lepiej byłoby gdyby autorka sobie je odpuściła, bo ich opisanie nie wyszło jej najlepiej i było po prostu kolejnym, działającym na niekorzyść powieści elementem.
Dalej: w książce pojawił się również wątek pobicia. Nie będę tu spojlerować kto kogo, ani dlaczego, lecz po prostu powiem tak... KTO TO W OGÓLE WYMYŚLIŁ I CZEMU TO BYŁO TAK BARDZO Z ZADKA WZIĘTE?! Tak właściwie nie wywarło to jakiegoś większego wpływu na fabułę, choć początkowo wydawało się, że będzie wręcz przeciwnie... i to by było na tyle. To co napisałam zapewne nie ma żadnego sensu dla recenzji, jednak skoro wydarzenie nie miało nic do fabuły, to co za różnica? Wychodzi na to samo.
Książka okazała się być wyjątkowo wtórna i przewidywalna. Nie była nie wiadomo jak tragiczna – zdarzało mi się czytać większe koszmarki – jednak do dobrych bym jej nie zaliczyła. Po prostu kolejny romans ze sportem w tle, którego zakończenie jest wręcz oczywiste.
Czy polecam? Nie. No chyba, że ktoś ma wysoką tolerancję głupoty i ochotę na odmóżdżenie – wtedy ta historia może okazać się całkiem dobrym wyborem. Jeśli szukacie dobrego romansu, polecam coś w stylu „Promyczka", czy „Zanim się pojawiłeś", ale nie to – to akurat jest jedna z tych przeciętnych historii, jakie przy dobrych wiatrach można znaleźć na wattpadzie.
Tytuł: Rozgrywka
Autor: J. Sterling
Tytuł oryginalny: The Perfect Game
Seria: The Perfect Game
Tom: 1
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Ilość stron: 297
Moja ocena: 5/10
ISBN: 9788365836670
No bo wiecie. Czytając te wszystkie mega pochlebne opinie, czy rekomendacje, które obiecywały emocjonalny rollercoaster, doszłam do wniosku, że jest to naprawdę świetna książka, której lektura będzie dla mnie czystą przyjemnością, którą POKOCHAM. No cóż, okazało się, że niestety, ale nie. Oczekiwałam czegoś świetnego, a dostałam mocno przeciętnego średniaka z wtórną fabułą i irytującymi bohaterami.
TAM GDZIE SCHEMAT GONI SCHEMAT...
Wiecie, ja naprawdę nie mam nic do schematów. Sama mam kilka wątków, o których mogłabym czytać bez końca, pod warunkiem, że zostałyby pokazane w ciekawy sposób. Nie mam nic do romansów bad boya z szarą myszką, trójkątów, czy innych wielokątów, ale jest jeden warunek: to nie może być płytkie czy głupie, a bohaterowie... no cóż, powinni być zdecydowani, a nie roztrzepani do tego stopnia, żebym zastanawiała się "jakim cudem to coś chodzi po ziemi. Już dawno temu powinno wpaść pod pierwszy lepszy dostawczak z pizzą". A tutaj... tutaj wszystko było nie dość, że przewidywalne, to jeszcze nudne, a zachowanie głównej bohaterki potrafiło mnie zażenować.
Gdybym miała wymienić wszystkie wkurzające rzeczy, jakie znalazły się w tej książce i powiedzieć kilka zdań na ich temat, zapewne przekroczyłabym sensowny limit pierniczenia o niczym, więc powiem w skrócie co najbardziej działało mi na nerwy.
Po pierwsze: zachowanie głównych bohaterów, a zwłaszcza Cassey. Niby dziewczyna jest dorosła, niby jest na studiach, niedługo będzie szukać pracy, a jednak przy tym wszystkim zachowuje się jak roztrzepana piętnastolatka, która nie potrafi podjąć decyzji i się przy niej trzymać. Na początku książki przedstawiona jest jako osoba, która nie potrafi zaufać innym, boi się wejść w związek i w ogóle jest pokrzywdzona. A potem nagle BUM! i wszystko się zmienia. Już po kilku tygodniach znajomości nie jest już tą zranioną duszyczką, ba! Jest święcie przekonana, że kocha swojego faceta i nie jest w stanie bez niego żyć, mimo tego, że ma spore problemy z zaufaniem. On z resztą wcale nie lepszy. Tu, tam, niby wielki bad boy, który zmienia dziewczyny jak rękawiczki, a jak przyjdzie co do czego, zachowuje się jak szczeniak wpatrzony w właściciela i jest gotów zrobić wszystko, nawet poświęcić obiecującą karierę baseballisty byleby tylko jego dziewczyna była szczęśliwa. A kiedy któreś z nich zrobi jakieś głupstwo? Ociepanie! Szkoda gadać.
Nasza kochana Cassey ma to do siebie, że zbyt szybko wyciąga pochopne wnioski. Ktoś jej coś powie, zobaczy jakieś zdjęcie i od razu jest wielka drama, bo to, bo to i tamto, a nawet nie sprawdzi, nie wyjaśni sytuacji. Bo po co. Lepiej ślepo tkwić w swoim własnym przekonaniu i użalać się nad swoim żywotem. A jak.
Są takie książki, których lektura jest jak niebo, które zachwycają od pierwszych stron, których bohaterowie są niesamowicie realni i po prostu się ich kocha. Przeżywa się wszystko, co ich dotyka. A to wszystko dlatego, że są genialnie wykreowani. Cóż, tej genialności w „Rozgrywce" niestety jest tak troszkę, odrobinkę, bardzo mocno brak. Nie wiem, czym jest to spowodowane, ale bohaterowie powieści pani Sterling są tak sztywni, że już trupy potrafią być żywsze. Podobnie jak ich relacje. Wydaje mi się, że autorka chciała tu stworzyć coś naprawdę wyjątkowego, coś nowego, jednak niestety nie wyszło. Ci bohaterowie nie mieli praktycznie żadnych realnych wad, przez co byli po prostu nieludzcy. Nie mówię tutaj o ich przeszłości, która sprawiła, że są jacy są, jednak o zwykłym, codziennym zachowaniu, które wydawało mi się sztuczne i nienaturalne. Ja po prostu nie czuję bluesa. Nie polubiłam ani jednej postaci przedstawionych w książce, co rzadko kiedy mi się zdarza.
ZAWÓD? NO ZAWÓD TO BYŁ WIELKI
Taaa... To już kolejna na blogu recenzja w której piszę właściwie o wszystkim i o niczym, dlatego też postaram się to wszystko jakoś zwięźle podsumować.
Prawda jest taka, że sięgając po tę książkę oczekiwałam, że będzie to coś z wielkim efektem wow. Coś, co według rekomendacji zamieszczonych na okładce "rozgrzeje moje serce" i "nie pozwoli się oderwać". A wyszło... no cóż, bardzo przeciętnie.
Autorka nie poradziła sobie z kreacją postaci. Stworzyła bohaterów płytkich i jednowymiarowych, przez co niesamowicie ciężko było mi się do nich przekonać. Nie polubiłam ich. Nie kibicowałam im, ani też jakoś niespecjalnie ruszały mnie przeszkody, jakie los stawiał na ich drodze. Byli mi raczej obojętni, choć oczywiście nie w chwilach, gdy działali mi na nerwy – a tych chwil było sporo.
Romans sam w sobie nie był zły – trzeba to przyznać – jednak nie porwał mnie przy tym tak, jak tego oczekiwałam. Był przewidywalny, a bohaterowie nie raz zachowywali się dziecinnie. Nie "przyspieszył bicia mojego serca" ani też mu nie kibicowałam. Był bo był, a bez niego tak właściwie nic by nie zostało.
Skoro jest romans, to czy były sceny erotyczne? Ano były. Jednak cóż... to były wyjątkowo przeciętne sceny. Brakowało mi w nich emocji, czy jakiegoś takiego kopa, który to nie raz pojawia się w podobnych książkach. Jak na mój gust lepiej byłoby gdyby autorka sobie je odpuściła, bo ich opisanie nie wyszło jej najlepiej i było po prostu kolejnym, działającym na niekorzyść powieści elementem.
Dalej: w książce pojawił się również wątek pobicia. Nie będę tu spojlerować kto kogo, ani dlaczego, lecz po prostu powiem tak... KTO TO W OGÓLE WYMYŚLIŁ I CZEMU TO BYŁO TAK BARDZO Z ZADKA WZIĘTE?! Tak właściwie nie wywarło to jakiegoś większego wpływu na fabułę, choć początkowo wydawało się, że będzie wręcz przeciwnie... i to by było na tyle. To co napisałam zapewne nie ma żadnego sensu dla recenzji, jednak skoro wydarzenie nie miało nic do fabuły, to co za różnica? Wychodzi na to samo.
Książka okazała się być wyjątkowo wtórna i przewidywalna. Nie była nie wiadomo jak tragiczna – zdarzało mi się czytać większe koszmarki – jednak do dobrych bym jej nie zaliczyła. Po prostu kolejny romans ze sportem w tle, którego zakończenie jest wręcz oczywiste.
Czy polecam? Nie. No chyba, że ktoś ma wysoką tolerancję głupoty i ochotę na odmóżdżenie – wtedy ta historia może okazać się całkiem dobrym wyborem. Jeśli szukacie dobrego romansu, polecam coś w stylu „Promyczka", czy „Zanim się pojawiłeś", ale nie to – to akurat jest jedna z tych przeciętnych historii, jakie przy dobrych wiatrach można znaleźć na wattpadzie.
Tytuł: Rozgrywka
Autor: J. Sterling
Tytuł oryginalny: The Perfect Game
Seria: The Perfect Game
Tom: 1
Wydawnictwo: SQN
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Ilość stron: 297
Moja ocena: 5/10
ISBN: 9788365836670
Książka została zrecenzowana dzięki portalowi:
I to by było tyle na dziś. Dajcie znać, co sądzicie, zarówno o książce, jak i o recenzji :P Mieliście już okazję zapoznać się z tą serią? ;)
Do następnego!
I to by było tyle na dziś. Dajcie znać, co sądzicie, zarówno o książce, jak i o recenzji :P Mieliście już okazję zapoznać się z tą serią? ;)
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*
Mam tę książkę na swojej liście, ale może jednak teraz nie będę po nią sięgać. Może kiedyś z ciekawości... :)
OdpowiedzUsuńLeży w mojej biblioteczce już od dawna, ale jakoś mnie do niej nie ciągnie.:)
OdpowiedzUsuńczyli miałam rację, od początku ignorując tę premierę. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie. Czytałam ostatnio i podobnie jak Ty się rozczarowałam. Strasznie się wymęczyłam czytając tą książkę. :)
OdpowiedzUsuńJa również nie mam nic do schematów i powtarzalności, ale pod warunkiem, że książka jest dobrze napisana i ma dobrze wykreowanych bohaterów. O "Rozgrywce" czytałam już sporo negatywnych opinii, choć też znalazło się kilka pozytywnych. Mnie mimo wszystko kusi, więc pewnie z czasem dam jej szansę i przeczytam. Ale myślę, że nie prędko.
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytając Twoją recenzję, skojarzyłam ją sobie ze wszystkimi historiami z Wattpada. :) Może kiedyś przeczytam, jak już bardzo nie będę chciała czegoś ambitnego. :)
OdpowiedzUsuńMnie się pierwszy tom spodobał :d Z kolei drugi już niezbyt... :( Po trzeci raczej na pewno nie sięgnę, bo po "Zmianie" widzę, że autorce coś już brakuje pomysłów i boję się rozczarowania :p
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli
Aktualnie kończę tę książkę i absolutnie się zgadzam! Zwłaszcza to pobicie, jak dla mnie było to tak żenujące i po prostu jak to ujęłaś z dupy wzięte, niż potrzebne... Ogółem liczyłam na coś nieco lepszego, zwłaszcza po tych rekomendacjach typu 'rollercoaster', liczyłam chociaż, że będę trzymać za kogoś kciuki, albo wściekać się bo coś idzie nie tak, a jak się okazuje przez większą część książki także byłam zażenowana i błagałam by to dobiegło końca.
OdpowiedzUsuńUWAGA SPOILER
Śmieszyło mnie też jak Jack był lekkomyślny od razu się żeniąc z laską, której rzekomo zrobił dziecko. Błagam! To było tak do dupy, że gorzej być nie mogło...