środa, 22 sierpnia 2018

Carroll Lewis może się schować – czyli o nowej, mrocznej wersji „Alicji w krainie czarów" || „Alyssa i Czary" – A.G. Howard || #112


Dzień dobry wieczór!
Chwilkę mnie tutaj nie było, jednak już spieszę z tłumaczeniem dlaczego: otóż nie mogłam wrócić do życia po lekturze powieści, o której chciałabym Wam dzisiaj coś niecoś opowiedzieć. UWAGA: w recenzji mogą pojawić się liczne powtórzenia słów: cudowny, idealny, perfekcyjny, niesamowity. Za swoje wielkie napady fangirlingu i zwiększone przecukrzenie recenzji z góry przepraszam ;)

NOWA WERSJA ALICJI W KRAINIE CZARÓW? CZY TO JESZCZE MODA, CZY JUŻ JEDNAK PLAGA?

Od dłuższego już czasu na rynku wydawniczym panuje swego rodzaju bum na retellingi popularnych baśni i książek. Co prawda u nas nie jest to jeszcze tak dostrzegalne jak choćby w USA, jednak jak widać, książki będące "nowymi wersjami" sławnych historii pojawiają się coraz częściej. Przykłady? Wszyscy znamy historię Kopciuszka, a kolejne jej wersje ukazały się u nas pod postaciami choćby "Cinder" od Marissy Meyer, "Ella zaklęta" Gail Carson Levine czy "Cinder i Ella" Kelly Oram. Dalej przychodzą Piękna i Bestia, a inspirowały się nimi choćby Sarah J. Maas pisząc niesamowicie popularny "Dwór cierni i róż" i Alex Flinnn tworząc „Bestię". Po drodze przewijał się motyw "Baśni z Tysiąca i jednej nocy" wykorzystany w powieści "Gniew i świt" Renee Ahdieh, a Baśnie Andersena inspirowały autorów takich jak Zoe Marriott („Królestwo łabędzi") i Elizabeth Fama („Monstrous Beauty").Gena Showalter opowiedziała nam już inną wersję Alicji w Krainie czarów, umieszczając swoją bohaterkę w Krainie Zombie, a teraz przyszedł czas na A.G. Howard. Co z tego wynikło? I czy przy tak dużej ilości kolejnych i kolejnych zmian, da się jeszcze w ogóle wymyślić coś, co potrafiłoby zaskoczyć czytelnika?

Przyznaję się szczerze, że kiedy usłyszałam o tej książce po raz pierwszy, stwierdziłam, że nie jestem nią jakoś specjalnie zainteresowana, głównie ze względu na to, że choć kocham Alicję w wersji filmowej autorstwa Burtona, to jednak oryginalna historia jakoś nigdy mnie do siebie nie przyciągała. Po prostu nie miała w sobie "tego czegoś". Jednak kiedy przeczytałam opis kilka razy i recenzje na zagranicznych stronach, okazało się, że może to jednak być coś o wiele ciekawszego niż się wydaje. Tak więc dałam jej szansę i... cóż, przepadłam na dobre.

Główna bohaterka powieści, Alyssa od dawna już nie zaznała powszechnie rozumianej ciszy. Od lat dręczyły ją różnego rodzaju urojenia, objawiające się najczęściej pod postacią mówiących roślin i owadów. Jej matka i babka zostały uznane za szalone i zamknięte w zakładzie psychiatrycznym, ponieważ twierdziły, że potrafią z nimi rozmawiać. Alyssa wie doskonale, że grozi jej dokładnie to samo. A fakt, że jej prababka była inspiracją dla Lewisa Carrolla do napisania „Alicji w Krainie Czarów" wcale nie ułatwiał sprawy. Pewnego dnia jednak dziewczyna odkrywa, że Kraina Czarów nie jest tylko zwykłym wymysłem wybujałej wyobraźni małej dziewczynki. Że jednak ta historia jest prawdziwa. A przynajmniej na pierwszy rzut oka.
By ratować swoją rodzinę Alyssa postanawia odnaleźć króliczą norę i naprawić zamieszanie, które podobno wywołała Alicja. Jednak Kraina Czarów wcale nie wygląda tak, jak opisał ją autor sławnej powieści. Oj nie. Prawdziwa Kraina Czarów jest o wiele mroczniejsza i skrywa w sobie jeszcze więcej sekretów, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo. Czy dziewczynie uda się wykonać misję i nie popaść w szpony szaleństwa?

„– Posłuchaj mnie, Alysso Victorio Gardner. N o r m a l n o ś ć  to pojęcie subiektywne. Nigdy nie pozwól nikomu nazwać cię nienormalną. (...) Zrozumiałaś?"

SŁOWO "DZIWNA" NIE ODDAJE NAWET W POŁOWIE TEGO, CO DZIEJE SIĘ W TEJ POWIEŚCI

Jak już wiemy, autorka pokusiła się o napisanie czegoś, co ma być "mroczniejszą wersją oryginalnej historii", jednak podczas lektury szybko okazuje się, że to wcale nie jest Alicja napisana od nowa, a powrót do Krainy Czarów lata po wydarzeniach z książki Lewisa. I wcale nie jest to to, czego kiedykolwiek moglibyśmy się spodziewać. Okazuje się bowiem, że nasza mała Alicja była zbyt mała, by do końca zrozumieć, co się wokół niej dzieje, w efekcie czego Kraina Czarów została przemalowana na cukierkową i zwariowaną, podczas gdy jej "rzeczywista wersja" kryje w sobie o wiele więcej mroku i niebezpieczeństw...

Ale zacznijmy od początku.
Warto zwrócić uwagę, że książka ta wciąga właściwie od pierwszych stron, ba – już pierwszy jej akapit budzi w czytelniku ciekawość i coś na kształt niecierpliwości, by dowiedzieć się, co dalej. Główna bohaterka ma bardzo specyficzny sposób bycia, przez co ciężko jest odgadnąć co siedzi w jej głowie, mimo tego, że przecież to z jej perspektywy opowiadana jest historia. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się coraz więcej o niej i jej pokręconym życiu, a także zaczynamy dostrzegać labirynt poplątanych historii rodzinnych związanych z Alicją Liddel. Każdy kolejny rozdział niesie za sobą coraz większe zaskoczenie, ale przede wszystkim tajemnice.

Akcja powieści toczy się szybko. Nie ma nawet chwili, by odpocząć od jednego wydarzenia, a już autorka porywa nas w wir kolejnego. Dla jednych będzie to wada, dla innych zaleta, ja zdecydowanie należę do osób, które chwalą takie zabiegi. W powieściach fantasy uwielbiam akcję. To, że można nie tylko poznać ich cudowny świat, lecz także rzucić się w wir ich historii i zapomnieć o wszystkim innym na długie godziny. A właśnie to zapewniła mi autorka. Wmieszała ona w swoją historię tak wiele różnych wydarzeń, tak niesamowicie dużo intryg i komplikacji, że oderwanie się od książki bywało wręcz niemożliwe. A do tego dochodzą jeszcze niesamowite, złożone postacie... i cóż. Mamy powieść prawie idealną ;)

Prawie? A no właśnie. Coś tu zgrzytło i to tak solidnie.

Podczas lektury przygotowywałam się do napisania recenzji robiąc notatki i odwołania do poszczególnych fragmentów. Zaznaczałam różne rzeczy kolorowymi karteczkami i pisałam po marginesach ołówkiem, by niczego nie przegapić. A na koniec, przeglądając to wszystko zorientowałam się, że było coś, czego czepiałam się najczęściej. A mianowicie jedno, niesamowicie straszne słowo: ROMANS. Lub też drugie, budzące wielki strach i przerażenie w licznym gronie czytelników: TRÓJKĄT. Oj tak. Pojawiły się obie te rzeczy i cóż... jakoś mi niesamowicie mi uwierały.
Nie zrozumcie mnie źle – naprawdę uwielbiam książki, w których pojawia się trójkąt miłosny, głównie ze względu na to, że działają wręcz odmóżdżająco. Pozwalają oderwać się od własnych problemów i przejąć się tylko tymi, które posiada główna bohaterka. Ale wszystko jednak ma swoje granice, a ta... cóż, była bardzo, bardzo blisko przekroczenia.

To, co nie spodobało mi się w niej, a właściwie samym romansie najbardziej to fakt, że jeden z adoratorów głównej bohaterki był tak niezdecydowany, a potem tak przesłodzony, że aż po prostu miało się ochotę trzasnąć go przez łeb, byleby się opamiętał. Nieco podobnie z samą główną bohaterką. Przez większość czasu naprawdę zdecydowana dziewczyna potrafiła w momencie zamienić się w płaczliwą dziewuszkę, która nie wie, co ma dalej robić ze swoim życiem, bo stała się taka i taka rzecz. No kurczę dziewczyno weź ty się wreszcie opamiętaj!

„Czasami wydaje mi się, że w mojej głowie jest ktoś jeszcze, kto nakłania mnie, żebym przekraczała własne ograniczenia"

CZY ZNANI BOHATEROWIE MOGLI NAS CZYMŚ ZASKOCZYĆ?

Ojjjj mogli i to bardzo ;)
Poza stałymi postaciami, jakie pojawiły się w pierwowzorze, autorka wprowadziła również kilka znanych nam z ekranizacji autorstwa Tima Burtona, lecz także pewne własne, które potrafiły naprawdę nieźle namieszać. I to połączenie było tak idealne, że po prostu słów mi brak. Naprawdę ;)
Zacznijmy od Alyssy, naszej głównej bohaterki. To, co zaskakuje najbardziej, to fakt, jak bardzo jej charakter zmienił się podczas lektury. Na początku książki była upartą i nieco roztrzepaną dziewczyną, która co prawda wiedziała, czego chce, jednak bała się po to sięgnąć. A na koniec... cóż, ciężko było ją rozpoznać. Ciężko było uwierzyć, że udało jej się tak bardzo zmienić, ale przede wszystkim dojrzeć. To nie była już ta sama osoba. Miała w sobie więcej mocy i zdecydowania, była bardziej zdeterminowana i nieugięta. A, no i bez obaw – nie jest to przemiana z rodzaju tych, jakie przechodzą wszystkie szare myszki w wattpadowych romansidłach. Ona jest o wiele bardziej subtelna i przede wszystkim logiczna. Bo to wszystko, co musiała zrobić Alyssa ukształtowało ją w taki a nie inny sposób stopniowo. Nie nagle. Idealnie.

Reszta bohaterów?
Cóż, pamiętacie może nieco dziwnego Pana Gąsienicę, który wiecznie siedział na tym swoim grzybie i palił tą dziwaczną fajkę? Otóż w tej powieści jest on kimś o wiele bardziej znaczącym, ale przede wszystkim ciekawszym pod każdym niemal względem. Niemal przez całą książkę towarzyszył on głównej bohaterce, a ich wzajemna relacja nie jeden raz przyprawiła moje serce o nieco szybsze bicie ;) Jest niesamowicie tajemniczy, nigdy nie można się domyślić, co tak naprawdę chodzi po jego głowie, ani tym bardziej jakie są jego intencje. Jest czystą zagadką, a przez to jest tym moim idealnym typem bohatera książkowego. Uwielbiam takie postacie i jestem szalenie zakochana w tej jego wersji. Coś czuję, że ten typek jeszcze nieźle namiesza...

Dalej mamy Jeba – najlepszego przyjaciela głównej bohaterki, który mógłby być dla niej kimś więcej. I jest to NAJBARDZIEJ ZNIELUBIANA PRZEZE MNIE POSTAĆ W TEJ KSIĄŻCE EVER. Wybaczcie, ale taka prawda. Nie trawię, nie znoszę, nie toleruję tego typka. Sama jego obecność od samego początku doprowadzała mnie wręcz do szewskiej pasji. Jedyne, co do niego poczułam to NIENAWIŚĆ OD PIERWSZEGO PRZECZYTANIA. Początkowo nie wiedziałam dlaczego tak bardzo mi on nie pasuje, jednak z czasem wszystko się klarowało, a ja błagałam autorkę o to, by się w jakiś sposób się go pozbyła. Najlepiej na wieki.
Cóż, nie wszystko poszło po mojej myśli. Część z Was, którzy już przeczytali, lub też przeczytają tą książkę zapewne będzie łapać się za głowę i zastanawiać co ZE MNĄ jest nie tak, że jak można GO NIE LUBIĆ, jednak cóż... trzeba być mną. A wtedy można.

I to tyle jeśli chodzi o te najważniejsze postacie, które w powieści przewijały się najczęściej. A reszta?

Cóż, reszta została nieco słabiej wykreowana, jednak to nie jest tak, że byli tylko mdłym tłem. Potrafili nieźle namieszać, zwłaszcza na samym początku książki i chwała autorce za to. Nie zniosłabym jednego rozdziału więcej z udziałem pewnej innej postaci. Bo przecież na końcu i tak rzygałam tęczą :')

„Coś łaskocze mnie w nogę. Tym razem nie strącam konika polnego i słyszę wyraźnie jego głośny szept:
„Jesteś stracona"– Tak – odszeptuję"


A EMOCJE? JAK Z EMOCJAMI?

Otóż sprawa wygląda tak, że umarły.
A przynajmniej moje.

Pominę już fakt, że pani Howard omal nie doprowadziła mnie do emocjonalnego zawału swoimi intrygami. Pominę to, że kiedy coś działo się nie tak, jak powinno, ja miałam ochotę obgryzać paznokcie. Ale to, co stało się w kilku ostatnich rozdziałach książki prawie mnie zabiło. Prawie że usychałam czytając o tym, co się tam działo. Lektura całej książki była pełna emocji, jednak to te ostatnie kilkadziesiąt stron miało ich w sobie najwięcej. Wszystko nagle się wyjaśniło, a przy tym wywróciło do góry nogami po raz n-ty. To, co wydawało się oczywiste okazało się być sprytną manipulacją, a to, czego nigdy bym się nie spodziewała wyszło i spoliczkowało mnie mentalnie. Stało się tak wiele, że mózg po prostu nie ogarniał, a serce nie nadążało w decydowaniu się w co wierzyć. Tak się po prostu nie robi noooo. Ja potrzebuję szczęśliwego zakończenia, które będzie kropka w kropkę po mojej myśli, a nie... czegoś takiego. Nawet nie macie pojęcia jak karci mnie żeby poskarżyć się Wam co takiego dokładnie mi się nie spodobało, a co mnie "zabijało", jednak no po prostu nie mogę. Wiedzcie jednak tyle, że jeśli początek książki wywoła w Was silne emocje, to końcówka przejdzie po Was jak tornado. Naprawdę.

„– Jen powiedziała, że jakiś gość cię zaprosił, ale nie chciałaś iść. Dlaczego?
 – Może mam tę wadę charakteru? Tę, którą nazywają godnością?"


NIEWĄTPLIWA GRATKA DLA FANÓW POWIEŚCI LEWISA CAROLLA

Powiem wprost: jeśli czytaliście i lubicie Alicję w Krainie Czarów, to ta powieść jest dla Was pozycją obowiązkową. Jeśli jej nie znacie, cóż, również możecie sięgnąć, być może zakochacie się w niej równie mocno jak ja i zachęci Was do sięgnięcia po oryginał ;) A jeśli nie lubicie oryginału, uważacie go za zbyt cukierkowy i naiwny... cóż, tutaj również mogę ją Wam polecić. Ta historia jest "nową wersją" w każdym tych słów znaczeniu. Co prawda znacznie opiera się na wydarzeniach z pierwowzoru, jednak jest przy tym oryginalna i zaskakująca. Nie ma tutaj nic cukierkowego (no, może poza paroma stronami poświęconymi wątkowi romantycznemu) i stanowi naprawdę świetną odmianę od znanych nam wersji tej historii. Wydaje mi się, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie, nawet mimo jej wad ;)

PODSUMOWUJĄC

„Alyssa i czary" to niesamowita powieść będąca naprawdę genialnym wstępem do świetnie zapowiadającej się historii Krainy Czarów, jakiej do tej pory nie znaliśmy. Pełna akcji, cudownych, magicznych bohaterów i skomplikowanych intryg wciąga od samego początku i nie pozwala oderwać się nawet na chwilę. Stanowi świetną odskocznię od życia codziennego, a czytelnik przeżywa ją jeszcze na długo po lekturze. Mimo nielicznych wad, jakie posiada, zdecydowanie jest to jedna z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w tym roku i już nie mogę doczekać się, aż poznam dalsze losy bohaterów. Polecam każdemu, kto ma ochotę, by w jego życiu pojawiło się nieco magii ;)



Dzisiejsza recenzja zapewne powiewa chaosem, jednak mam nadzieję, że da się ogarnąć ogólny przekaz ;) Starałam się jak mogłam. Pisałam ją przez kilka dni, ciągle wycinając pewne fragmenty i zaczynając od nowa. A to tylko dowodzi jak wiele emocji wywołała we mnie lektura ;) Ciężko mi to wszystko opisać tak, by nie spojlerować, więc na tym zakończymy. A jeśli ktoś tak jak ja jest już po lekturze i chciałby z kimś podyskutować na jej temat, wyżalić się co mu zasiadło na duszy, to jestem więcej niż chętna <3 Piszcie w komentarzach, na maila, na fb, albo instagrama – gdziekolwiek. Ja po prostu tak bardzo potrzebuję to z kimś obgadać że aż mnie skręca wewnętrznie :P


Tytuł: Alyssa i czary
Autor: A.G. Howard
Tytuł oryginalny: Splintered
Seria: Alyssa z Innej Krainy
Tom: 1
Wydawnictwo: Uroboros
Tłumaczenie: Janusz Maćczak
Ilość stron: 445
Moja ocena: 9/10
ISBN: 9788328054073


Za książkę ślicznie dziękuję wydawnictwu Uroboros♥

A Wy? Jesteście ciekawi tej książki? A może mieliście już okazję ją przeczytać? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach. A jeśli ktoś z Was napisał już jej recenzję, możecie podrzucić mi linka – chętnie zajrzę ;)
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE