Dzień dobry!
Mamy tutaj jakichś miłośników serii „Mroczne umysły"? Jeśli tak, na pewno słyszeliście o ekranizacji, której polska premiera odbyła się w zeszły piątek – 24 sierpnia. Od samego początku wywoływała ona wiele emocji, zwłaszcza, gdy na światło dzienne wyszła informacja o doborze obsady. Jedni byli zachwyceni, inni zrozpaczeni, jednak to wszystko mogło się zmienić po obejrzeniu filmu. Ja zdecydowanie należałam do grona osób sceptycznie nastawionych do całego pomysłu. A jaka jest moja opinia po obejrzeniu filmu? Cóż, zaraz o tym opowiem.
A tymczasem zapraszam Was do dyskusji i mam nadzieję, że dzisiejszy post nikogo nie uśpi ;)
NAJTRUDNIEJ JEST UWIERZYĆ. ZWŁASZCZA, GDY RZECZYWISTOŚĆ MIJA SIĘ Z OCZEKIWANIAMI
„Mroczne umysły" to jedna z pierwszych serii, od których rozpoczynałam swoją przygodę z czytaniem. Normalnym jest więc to, że mam do niej naprawdę ogromny sentyment i od samego początku chciałam, by seria ta została zekranizowana. Nie mogłam się tego doczekać – chwili, w której prace nad nią dobiegną końca, a ja będę miała szansę wybrać się na film. Jednak niestety nie wszystko jest takie piękne, jak się wydaje. O ile zachwyciła mnie wiadomość o rozpoczęciu prac nad filmem, tak dobór aktorów bardzo skutecznie zabił mój zapał, a na domiar złego sprawił, że nadzieje na coś "super fantastycznego" zmieniły się w błagania, by tego nie spaprali.
NIE WIEM, GDZIE ONI MIELI OCZY DOBIERAJĄC AKTORÓW, ALE EWIDENTNIE COŚ TU JEST NIE TAK
Pamiętam doskonale moją reakcję gdy producenci ujawniali stopniowo informacje o tym, jaki aktor wcieli się w daną postać. Ile by tego nie było, pierwszy zawsze był szok i niedowierzanie: "no bo jak to, jak oni mogli to zrobić, przecież on/ona nawet nie wygląda tak jak w książce!" – i tyczy się to głównie aktorki grającej Ruby.
Dobór obsady naprawdę mnie dobił – a że mam bardzo duże skłonności do oczekiwania najgorszego – miałam wrażenie, że skoro aktorzy się nie zgadzają, to już nic w tym filmie nie może być dobre. No po prostu nie. I tak to sobie przeżywałam, narzekałam i zarzekałam się, że jeśli mi to zepsują, to osobiście się do nich pofatyguję i zdzielę książką przez łeb. Cóż... sami widzicie :')
Ale ja tak mówię tutaj o aktorach, a przecież przydałoby się ich przedstawić niewtajemniczonym ;)
Źródło: Study Breaks Magazine |
W rolę głównej bohaterki – Ruby Daly – wcieliła się Amandla Stenberg znana nam już z głównej roli w ekranizacji powieści „Ponad wszystko" Nicoli Yoon, czy Rue w „Igrzyskach śmierci". Do niej samej jako aktorki nic nie mam – trzeba przyznać, że radzi sobie całkiem nieźle, jednak jeśli chodzi o wygląd, to ani trochę nie wpasowuję się w moje wyobrażenia Ruby, która przecież nie była czarnoskóra i miała proste włosy. Ja rozumiem, że tutaj mogła zaważyć jakaś poprawność polityczna, czy cuś, no ale oceniamy tutaj ekranizację, a wygląd się nie zgadza.
Źródło: The Darest Minds Wiki |
Źródło: Skeen Magazine |
Kolejnego z głównych bohaterów, Pulpeta odegrał Sylan Brooks, który, szczerze powiedziawszy był moim perfekcyjnym wręcz wyobrażeniem naszego zielonego. Możecie go znać z ról m.in. Ra-Ry w serialu The Get Down, czy... no cóż, wiele znanych ról do tej pory jak widać to on nie odegrał. Jednakowoż na Pulpeta pasował idealnie.
Źródło: IMDB |
Jedną z moich ukochanych postaci z serii, czyli małą Suzume zagrała Miya Cech, która do tej pory wystąpiła gościnnie w kilku produkcjach. M. in. w American Horror Story: Roanoke. Dopasowanie z wyglądu? Idealne.
Źródło: deadline.com |
A ostatnią z głównych ról – nad którą początkowo STRASZNIE ubolewałam – zagrał Patrick Gibson, wcielając się w rolę syna prezydenta, czyli Clancy Gray'a. Wiecie... kiedy zobaczyłam tego człowieka i pomyślałam o tym, jak wygląda książkowy Clancy... cóż, załamałam się. Dosłownie. To było wielkie użalanie się nad sobą i całym światem pod tytułem: dlaczego on jest TAKI. I nie chodzi mi tutaj o umiejętności aktorskie – w końcu zagrał w kilkunastu filmach, więc raczej tragedii być nie powinno – a raczej o wygląd. Zgodność z wyobrażeniami? Praktycznie żadna. Choć nie tak zła jak w przypadku Ruby. Ale tak czy siak, dla mnie to był dramat. A znać tego pana możecie z ról Thomasa Edwardsa w Dzwonach Wojny, czy Steve'a Winchella w The OA.
W pozostałych rolach wystąpili m.in. Mandy Moore (Szkoła uczuć, Tacy jesteśmy) jako Cate, Bradley Whitford (Get Out!, Ratując Pana Banksa) jako prezydent Gray, Wallace Langham (CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas), Mark O'Brien (Nowy początek) i kilku innych. Jak widać w obsadzie pojawiają się bardziej i mniej znane nazwiska z lepszych lub gorszych produkcji, jednak jedno trzeba przyznać – większość tych aktorów posiada już swój dorobek filmowy, dzięki czemu nie trzeba było się martwić AŻ TAK bardzo. Z resztą... po producentach Stranger Things można spodziewać się wiele dobrego, prawda? ;)
Czytając różne dyskusje na grupach książkowych, czy też stricte fandomowych na temat ekranizacji jeszcze PRZED jej premierą zauważyłam, że ludzie jeszcze nawet jej nie obejrzeli, a już stwierdzili, że jest głupia, że producenci ZNISZCZYLI ten film. Ale powiedzcie mi... na jakiej podstawie te wnioski? No bo wiecie, można obejrzeć zwiastuny, można zobaczyć aktorów i to, jak grali w poprzednich swoich filmach, jednak to wszystko może dać tylko przypuszczenia w związku z tym jak wyjdzie film. To, że jakiś aktor zagrał beznadziejnie w filmie X nie znaczy, że w Y powtórzy swoje błędy. A to, że na zwiastunie coś wygląda nie tak, jak powinno nie oznacza, że cały film będzie tak wyglądał.
Takie podejście to typowe nie znam się ale się wypowiem.
Owszem, ja sama byłam sceptycznie nastawiona, ale to ze względu na obawy, które mi towarzyszyły. Nie skreśliłam filmu z góry tylko dlatego, że nie spodobała mi się główna aktorka. No bez przesady. Wolałam dać mu szansę i dopiero wtedy, gdyby mi się nie spodobał mieć argumenty, by po nim "jeździć". A nie tylko dlatego, że tak mi się uwidziało, bo to jest po prostu bez sensu. A Wy co sądzicie o takim podejściu?
PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY...
Skoro już pokazałam Wam obsadę, wypadałoby powiedzieć coś nie coś na temat wrażeń, jakie wywołał We mnie film. Początkowo oczywiście towarzyszyła mi niepewność, jednak już po pierwszych minutach okazało się, że to jednak może być COŚ. Nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś film wywołał by we mnie ciarki na całym ciele, a Mrocznym umysłom udało się to już w pierwszych minutach. Ta historia rozpoczęła się z taką mocą, że po prostu wbiło mnie w fotel.
Film rozpoczyna się w momencie, w którym pojawia się epidemia – umiera 90% populacji dzieci, a pozostałe 10% zaczyna uzyskiwać nadnaturalne moce. Ludzie są załamani, zrozpaczeni i wściekli. Boją się. Lecz nie tych, którzy umarli. Oni boją się tych, którzy przeżyli. Szerzy się panika. Te dzieci, które przeżyły zostają zamknięte w obozach, które z założenia mają pomóc im "wyzdrowieć". Jednak pod przykryciem ośrodków rehabilitacyjnych kryje się coś o wiele gorszego. Część z tych, którzy tam trafiają znika w niewyjaśnionych okolicznościach i nie odnajduje się nigdy więcej. Świat nie zna prawdy. Jednak znają ją dzieci. Dzieci, które chciałyby po prostu odzyskać swoje utracone dawne życie.
Pierwsze minuty były naprawdę mocne. Dalej poziom również się utrzymywał, a ja mogłam przymrużyć oko na niezgodność aktorów z ich pierwowzorami. Zaczęło się coś dziać. Zapytacie więc: czy ten film naprawdę można nazwać ekranizacją? Czy może jednak producenci po raz kolejny przesadzili puszczając wodze fantazji, dzięki czemu powstało coś, co w ogóle nie przypomina oryginalnej historii?
EKRANIZACJA EKRANIZACJĄ. SŁOWO TO TYLKO SŁOWO. A NA ILE TO SIĘ TRZYMA KSIĄŻKI?
Nie ma chyba na świecie fana książki, który nie oczekiwałby od osób zajmujących się ekranizacją, by wypadła ona nie tylko dobrze, ale przede wszystkim zgodnie z historią umieszczoną na papierze. My, czytelnicy kochamy te historie i niejeden z nas na pewno przeżył już chwilę załamania, oglądając złą, zepsutą, niezgodną z wyobrażeniami i w ogóle wszelką logiką ekranizację książki. Czasami aż nóż się w kieszeni otwiera, gdy widzimy, jak daną historię potraktował reżyser, czy scenarzysta. Są ekranizacje lepsze i gorsze, są również adaptacje, które z książką mają wspólną tylko nazwę. A jak ta zgodność wypadła w tym przypadku?
Przede wszystkim chciałabym bardzo wyraźnie zaznaczyć, że książka „Mroczne umysły" to ponad 450 stronicowe cuś, w którym akcja po prostu nie zwalnia. Cały czas coś się dzieje, mamy pełno postaci i kilka całkiem sporych zwrotów akcji. Ci, którzy ją czytali na pewno wiedzą o tym doskonale. Dlatego też wyobraźcie sobie, że to WY jesteście reżyserami i to WY musicie upchnąć tak wiele akcji w mniej niż dwugodzinnym filmie. Niełatwe wyzwanie, prawda? Tak więc zastanówmy się nad tym choć przez chwilę i postarajmy się spojrzeć na pojęcie ekranizacji nieco łaskawszym okiem ;)
A w tym wypadku, jeśli chodzi o zgodność z książką, to prawie nie mam zastrzeżeń. Prawie. To, co mnie tutaj zaskoczyło to fakt, że książkowy Pulpet był Niebieski, a w filmie posiadał moc typową dla Zielonych. Niby nic, bo na początku w ogóle się nie zorientowałam, jednak jeśli komuś zależy na bardzo dokładnej ekranizacji, może mu to przeszkadzać.
Poza tym została ukazana tutaj większość najważniejszych wątków kluczowych dla fabuły. Część z nich zamiast zostać skrócona, została rozwinięta tak, by łatwiej nam było to sobie wszystko wyobrazić (i przede wszystkim zrozumieć). Pamiętajmy, że nie wszystkie osoby, które pójdą do kina na film czytały książkę, a osoby za niego odpowiedzialne na pewno doskonale zdawały sobie z tego sprawę, dlatego wykorzystali takie, a nie inne rozwiązania. W końcu taka praca tych ludzi, więc na pewno nie wzięli tych pomysłów z kosmosu.
Poza tym została ukazana tutaj większość najważniejszych wątków kluczowych dla fabuły. Część z nich zamiast zostać skrócona, została rozwinięta tak, by łatwiej nam było to sobie wszystko wyobrazić (i przede wszystkim zrozumieć). Pamiętajmy, że nie wszystkie osoby, które pójdą do kina na film czytały książkę, a osoby za niego odpowiedzialne na pewno doskonale zdawały sobie z tego sprawę, dlatego wykorzystali takie, a nie inne rozwiązania. W końcu taka praca tych ludzi, więc na pewno nie wzięli tych pomysłów z kosmosu.
Główny wątek, jakim jest epidemia i rozwinięcie się nadprzyrodzonych mocy u dzieci został przedstawiony dokładnie tak, jak w książce. Wyjątkiem są efekty specjalne, które do tego zostały użyte, jednak tu znowu wchodzi myśl – nie każdy czytał książkę, nie każdy mógłby się połapać o co chodzi. Jednym z tych efektów jest to, że podczas używania swoich mocy dzieciom zmieniał się kolor oczu. W książce nic takiego nie było, jednak tam mieliśmy opisy i przemyślenia głównej bohaterki, a w filmie niestety były one nieobecne, więc producenci musieli radzić sobie nieco inaczej. Jak dla mnie ten pomysł jest po prostu świetny. No bo wiecie. Zawsze mogli zrobić tak, by zmieniali się cali – np. robili się cali pomarańczowi – a jednak postawiono tutaj na zmianę koloru oczu. Mogło również być tak, by z bohaterami nie działo się wtedy nic, ale w tym wypadku po pierwsze nie robiłoby to takiego wrażenia, a po drugie osoba nieczytająca książki mogłaby się po prostu nie połapać. Ja osobiście uznaję to za wielki plus.
A skoro przy mocach i efektach specjalnych jesteśmy, warto również wspomnieć o tym, jak "żywo" został rozwiązany problem ich używania. Jak już wiemy (lub też nie) mocą dzieci zaklasyfikowanych jako Niebieskie była telekineza/psychokineza. Słowem: potrafiły one poruszać przedmiotami tylko przez swoje myśli. Nietrudno jest więc się domyślić, że stworzenie takich efektów specjalnych, by wyglądały jak najbardziej naturalnie może być niełatwe. Ja sama jestem osobą strasznie przeczuloną na punkcie wszelkiego rodzaju wybuchów, lotów, strzałów i tego typu rzeczy, ponieważ niestety czasami wychodzą one wręcz żałośnie. A w wypadku tego filmu... cóż, wyszło to całkiem ludzko. Technologia idzie do przodu, coraz łatwiej jest tworzyć niesamowite rzeczy tylko za pomocą komputera, jednak czasami wygląda to na zbyt przesadzone – co jest chyba najbardziej irytującym błędem. A wracając do tematu: tutaj do efektów nie mam zastrzeżeń. Nie były one co prawda jakieś niesamowite, jednak na pewno dobrze spełniały swoją rolę i świetnie zgrały się z całą resztą.
Jeśli zaś chodzi o miejsca akcji, takie jak obozy, East River, czy obóz Ligi, to tutaj wyglądało to bardzo różnie. Jedne zostały odwzorowane perfekcyjnie, inne nieco mniej, a jedne w ogóle zostały całkowicie dodane, jednak mimo wszystko pokrywały się z tym, co pojawiało się w książkach. Nie było jakichś wielkich różnic, więc nie za bardzo mam się czego czepiać.
Jeśli zaś chodzi o miejsca akcji, takie jak obozy, East River, czy obóz Ligi, to tutaj wyglądało to bardzo różnie. Jedne zostały odwzorowane perfekcyjnie, inne nieco mniej, a jedne w ogóle zostały całkowicie dodane, jednak mimo wszystko pokrywały się z tym, co pojawiało się w książkach. Nie było jakichś wielkich różnic, więc nie za bardzo mam się czego czepiać.
JAK WIELE SCEN ZOSTAŁO WYCIĘTYCH, A ILE DODANYCH?
To jest chyba ta rzecz, która zawsze martwi mnie najbardziej. Jak daleko w swojej wizji posunęły się osoby odpowiedzialne za film. I po dłuższym zastanowieniu się, przeanalizowaniu akcji toczącej się w filmie i porównaniu jej z najważniejszymi wydarzeniami w książkach muszę stwierdzić, że było tutaj naprawdę dobrze. Wszystkie kluczowe dla fabuły wątki zostały wykorzystane i dobrze odegrane, a większość mniej ważnych nie została całkiem pominięta.
Czy producenci dodali coś od siebie? Oczywiście. Jest to nieco naiwne pytanie, w końcu niemal zawsze tak jest, ale nie zawsze wypada to dobrze. Jak wypadło tym razem? Tak szczerze to nie jestem pewna. Z jednej strony dodane wątki świetnie zgrały się z akcją, jednak mój mózg nastawiony na bardzo wierną ekranizację nieco się z tym wszystkim kłócił podczas seansu. A nawet trochę więcej niż "nieco". Pewne rzeczy mi nie pasowały, ale nie ze względu na to, że były złe, tylko dlatego, że po prostu nie było ich w książce. Choć i tak nie przeważało to zbytnio na niekorzyść. Ot, było raczej takim irytującym czymś. Nie szkodziło, ale tym bardziej nie zachwycało.
NAJGORSZĄ RZECZĄ W TYM FILMIE BYŁO...
Hm, jakiś koszmarnie złych rzeczy tutaj nie znalazłam, jednak kilka wad się pojawiło. Podsumuję więc tutaj wszystkie minusy:
Po 1: dobór aktorów. A przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Jak już wspominałam, główna bohaterka wyglądała całkowicie inaczej, a Clancy również nie był podobny do aktora, który go zagrał, jednak cóż. Wygląd to wygląd i można przymknąć na niego oko jeśli aktorzy potrafią grać.
2: wycięcie pewnych scen i dodanie własnych. Ja sama nie mam nic przeciwko temu, bo w wypadku tego filmu wyszło to całkiem dobrze – nie było diametralnych zmian, choć czasami człowiek łapał się za głowę z myślą "przecież to nie tak"
3: sposób przedstawienia używania mocy przez czerwonych i zmiana mocy Pulpeta z niebieskiej na zieloną. To chyba było jedyną rzeczą, która nie zgadzała się z książką nawet w najmniejszym stopniu. No, może poza tym, że czerwoni faktycznie "władali" ogniem. W filmie zostali oni przedstawieni jako ziejący ogniem, a, o ile dobrze pamiętam, w książce nie było niczego podobnego.
Wszystko to, co wyżej wymieniłam tyczy się książki. Jeśli jej nie czytaliście, zapewne nie będziecie widzieć w tym żadnego problemu ;)
PODSUMOWUJĄC – MINI RECENZJA FILMU
Początkowe sceptyczne nastawienie względem filmu zmieniło się nie po wyjściu informacji o obsadzie, ani nawet po obejrzeniu zwiastunów, lecz właśnie podczas jego oglądania. Wątpliwości rozwiały się tak szybko, jak szybko się pojawiły, a seans niesamowicie mnie wciągnął.
Aktorzy bardzo dobrze poradzili sobie z odtworzeniem swoich ról, historia wciągała, a efekty specjalne również robiły swoje. Wszystko to dało całkiem ciekawe połączenie ukazując nam godną pochwały ekranizację, która, choć nie wyszła "super-hiper-niesamowicie", to jednak była po prostu bardzo dobra.
Jeśli zaś chodzi o fabułę – jest to film na podstawie powieści młodzieżowej, z założenia kierowany do nastolatków, więc nie oczekiwałabym od niego wielkiej głębi, czy ukrytych przekazów, choć oczywiście jakieś w sobie ma. Na pewno spodoba się nastoletniej publiczności, a jeśli ktoś starszy ma ochotę go obejrzeć, to czemu nie? Oglądała go również moja mama, jej się spodobał, więc myślę, że jeśli tylko macie ochotę – warto spróbować ;)
Zgodność z książką bywała mniejsza lub większa, w zależności od tego, na co dokładnie się patrzy, jednak mimo wszystko uważam, że była to naprawdę udana ekranizacja. Mam wielką nadzieję na to, że kolejne części się pojawią, choć, jak na razie wyniki box office nie zapowiadają się zbyt kolorowo. Budżet filmu wyniósł 34 miliony $, do tej pory film zarobił nieco ponad 31 milionów $ – nie ma szału, jednak jest jeszcze nadzieja.
Polecam go wszystkim, którzy kochają książki, a także miłośnikom filmów w stylu Igrzysk śmierci, Niezgodnej, czy innych ekranizacji filmów młodzieżowych. Jeśli tylko nie będziecie oczekiwać cudów na kiju, nie zawiedziecie się ;)
A Wy mieliście już okazję obejrzeć film? Może dopiero się na niego wybieracie? Jakie jest Wasz podejście do pomysłu na jego ekranizację? Dajcie znać w komentarzach ;) A jeśli ktoś ma ochotę dłużej podyskutować – jak zwykle zapraszam. Komentarze, mail, fanpage, instagram – wszędzie tam można się ze mną kontaktować ;)
Poniżej możecie obejrzeć zwiastun ;)
Zgodność z książką: 7/10
Gra aktorska: 7.5/10
Efekty specjalne 8/10\
Muzyka 6.5/10
Ocena ogólna: 7.5/10
Jeszcze raz zapraszam do dyskusji <3
A w razie gdyby coś z tym postem było nie tak, dajcie znać ;) Pierwszy raz piszę coś w tym stylu, a już tym bardziej pierwszy raz biorę się za ocenianie filmu, więc różnie to może być...
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz