Tytuł: Ugly Love
Autor: Colleen Hoover
Wydawnictwo: Otwarte
Data przeczytania: październik 2016
Moja ocena: 7/10
Opis:
Serca zaczynają szybciej bić, obietnice zostają złamane, reguły przestają obowiązywać…
Kiedy Tate, początkująca pielęgniarka, wprowadza się do mieszkania swojego brata, nie spodziewa się tak gwałtownych zmian w życiu. Wszystko przez przystojnego pilota Milesa Archera.
Miles ustala tylko jedną regułę ich związku: nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości. Gdy ta sytuacja staje się nie do wytrzymania i prowokuje do pytań, ożywają jego dramatyczne wspomnienia.
Tej powieści się nie czyta, tylko przeżywa – całą sobą, sercem i duszą, a po zakończeniu nic już nie jest takie samo.
Moja recenzja:
Nie jest tajemnicą, że po lekturze książek pani Hoover nie mam bladego pojęcia, co mogłabym o nich powiedzieć, lub też napisać. Nie mam pojęcia dlaczego, jednak tak jest i kropka. Nic nie poradzę. Jeśli czytaliście poprzednie recenzje książek tej pani, tj: Hopeless <recenzja>, Maybe Spomeday <recenzja> i Pułapka uczuć <recenzja> - zapewne nie zdziwi Was to, że po przeczytaniu tej książki napisanie recenzji zajęło mi ponad miesiąc. Natrudziłam się przy niej niemało i mam nadzieję, że jako tako to wygląda, tak więc zapraszam. ;)
Zacznijmy od tego, że są dwa rodzaje recenzji tej książki:
-wychwalające historię i jej autorkę pod niebiosa, pisane w samych superlatywach, o kilometrowej długości;
-te niepochlebne, gdzie czytelniczki skarżą się na przewidywalność, oklepane zakończenie, bla, bla, bla.
Co myślę ja? Otóż nie wiem. I w tym jest problem.
Książka z jednej strony bardzo mi się podobała, czytało się ją bardzo przyjemnie i co najważniejsze, zżyłam się z bohaterami, jednak z drugiej cały czas odnosiłam wrażenie, że czegoś jej brak. Fakt, nie spodziewałam się tego, co pani Hoover ukryła pośród jej kart, jednak zakończenie sprawdziło się w każdym calu, przez co jestem nieco zawiedziona. W sumie nie wiem, czego po nim oczekiwałam, bo wydaje mi się, że nie ważne, jak by się ta powieść skończyła - ja i tak uznałabym je za zbyt zwyczajne. Myślę, że to wina tych właśnie recenzji, które wychwalały ją aż do bólu. Wszędzie widziałam teksty takie jak: 'najgorętsza powieść Colleen Hoover', 'jeden z najlepszych romansów tego roku', 'musicie przeczytać' i 'nie zawiedziecie się'. W kwestii tego ostatniego - nie zgodzę się.
Jeśli zapytalibyście mnie, co dokładnie mi się w niej nie podobało, to nie potrafiłabym Wam wskazać konkretnego momentu. Z jednej strony to zakończenie było do bólu przewidywalne, z drugiej jednak nie było takie złe. Ale cóż... np. takie "Maybe someday", czy nawet "Hopeless" podobały mi się bardziej, ale to raczej kwestia tego, że nie miałam pojęcia czego się po nich spodziewać. "Hopeless" było pierwszą książką CoHo, jaką dane mi było przeczytać, więc była to dla mnie swego rodzaju 'nowość', a "Maybe someday" było po prostu słodkie. "Ugly love" to cięższy temat. Myślę, że to po prostu kwestia tego, że nastawiłam się na te wszystkie rzeczy, o których pisano w recenzjach. No wiecie, że niby rumieńce na twarzy, zaciskające się gardło, łzy, rollercoaster emocji. U mnie nie zdarzyło się nic, no może poza lekkimi rumieńcami. A może po prostu to też kwestia 'psychiki'. Uważam, że różne książki powinno się czytać na różnych etapach życia i kto wie, może kiedy wrócę do niej za kilka lat, spodoba mi się bardziej... W każdym razie nie skreślam jej, bo wydaje mi się, że dobrze będzie do niej wrócić.
Fabuła stworzona przez autorkę może i nie była jakaś oryginalna, ani 'nowa', i pomimo tego, że wiedziałam (podejrzewałam) jakie będzie zakończenie, to jednak całość stanowiła bardzo przyjemny odłam od życia codziennego, a jej lektura była wciągająca. Znowu natknęłam się na piękne cytaty charakteryzujące powieści pani Hoover, jednak nie jestem pewna, czy nazwałabym ją "królową new adult". Może i fani tejże pani będą chcieli mnie zjeść, ale po przeczytaniu pięciu jej książek stwierdzam, że nie ma w nich nic tak zachwycającego, aby od razu dawać jej (autorce) taki tytuł. I nie chodzi mi tutaj o to, że znam dużo lepszych autorów, bo pomimo tego, że czytałam wiele powieści tego typu, wciąż nie natrafiłam na nic (nikogo), co mogłoby na takowy tytuł zasługiwać. Co prawda obydwie dotychczas wydane w Polsce części "Przypadków Callie i Kaydena" Jessici Sorensen pozostawiły mnie w emocjonalnej rozsypce, ale to już całkiem inny temat, który może kiedyś zostanie tutaj poruszony...
Podsumowując moją beznadziejnie chaotyczną recenzję:
"Ugly love" jest naprawdę dobrą książką, jednak moim zdaniem nie przebija "Maybe someday". Do niedawna wiele osób twierdziło, że jest to najlepsza powieść CoHo (nie wiem, jak jest teraz, zwłaszcza po tym jak wydano "November 9"), ale ja tak nie uważam. Może i byłabym tego samego zdania gdyby nie dwie tony recenzji w samych superlatywach, których się naczytałam tak dużo, że już mi się nimi, za przeproszeniem, rzygać chciało. Wymagałam zbyt wiele i wyszło jak wyszło, dlatego też mam tu dla Was sugestię: Nie wymagajcie. Podejdźcie do książki na luzie, a być może zaskoczy Was i to bardzo pozytywnie. Fabuła nie jest zbyt oryginalna, a zakończenie do bólu przewidywalne, więc cóż... Jeśli chodzi o moje dalsze przygody z tą panią: jak już wspominałam w recenzji "Pułapki uczuć" <klik>, przeczytam je tylko, jeśli nadarzy się taka okazja. Jeśli nie - nie będę płakać, bo do żadnej mi się nie spieszy. Po zakończeniu tej książki jedno jest pewne: po części jestem zawiedziona i czegoś mi brak, ale z drugiej strony nie była ona taka zła, bo spędziłam z nią kilka naprawdę przyjemnych godzin więc myślę, że moja ocena jest dość sprawiedliwa.
Łatwo wziąć złudzenia za prawdziwe uczucia, zwłaszcza gdy patrzy się drugiej osobie w oczy.
Uff... Da się coś z tego zrozumieć? Wybaczcie, ale jeśli czytaliście poprzednie recenzje, wiecie, że CoHo zawsze sprawia, że w mojej głowie panuje jeden wielki chaos i nie wiem co mam napisać... Jeśli chodzi o samą książkę: czytaliście? Zamierzacie? Pochwalcie się ;)