poniedziałek, 5 grudnia 2016

#46 „Król kruków" - Maggie Stefvater

Po tych tonach pozytywnych recenzji, które wylewały się w samych superlatywach, spodziewałam się czegoś więcej. Wymagałam zbyt wiele i nie mam bladego pojęcia, co takiego mogłabym powiedzieć o tej książce :/.

Tytuł: Król kruków
Autor: Maggie Stiefvater
Seria: The Raven Cycle
Tom: 1
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 496
Data przeczytania: 4 grudnia 2016
Moja ocena: 7/10
Opis:
Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych.
Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele w elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy legendarnego Króla Kruków - Glendowera.
Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko staje się scenerią niezwykłych wydarzeń.
Gdy razem z Blue trafią do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo...
Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek tej historii...
Moja recenzja:


 Maggie Stiefvater powszechnie cieszy się dobrą opinią wśród czytelników. Jeśli komuś nie spodobała się jej seria o wilkołakach, zazwyczaj wychwala tę o kruczych chłopcach, lub na odwrót. Co mogę powiedzieć ja? Otóż muszę zaznaczyć, że było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i mimo iż nie było ono jakieś złe, nie uważam go też za w pełni udane. 


 Po „Króla kruków" (z drugiej strony śmieszna sprawa z tymi tytułami :P) sięgnęłam głównie ze względu na to, że napotykałam się na wiele pozytywnych recenzji i poprzez polecenia blogerów mających w miarę podobny gust do mojego. Większość z tych opinii była bardzo pozytywna, choć oczywiście zdarzały się również te negatywne, lub nie do końca dobre. Tak więc zwiedziona okładką i tymi wszystkimi dobrymi rzeczami, jakich się naczytałam o tej serii, wpadłam do biblioteki i wypożyczyłam ową powieść. W sumie, to cieszę się, że nie zdecydowałam się jej kupić i zamiast tego na prezent wybrałam sobie ACOTAR (tak, wahałam się, bo nie wiedziałam co wybrać, a chciałam poznać jakiegoś nowego autora życia, zamiast usychać z tęsknoty za kontynuacją kolejnej książki od Sary J. Maas). Ale mniejsza o to.

Przejdźmy zatem do konkretów. Co mnie zawiodło?

 Otóż odnoszę wrażenie, że po tej książce mam raczej mętlik, a niżeli potrafię w punktach wskazać wszystko, co było z nią nie tak. Na pewno zawiodłam się na bohaterach. A raczej ich kreacji. Portretach psychologicznych i przedstawieniu zewnętrznym. Odniosłam wrażenie, że są oni niedopracowani, że autorka tak bardzo spieszyła się z wymyśleniem fabuły, iż po drodze pogubiła kilka ważnych szczegółów. Książka jest pisana z kilku perspektyw w trzeciej osobie, co zapewne miało sposób pomóc w postawieniu się na miejscu owych postaci, i w pewnym stopniu na pewno tak się stało, jednak początkowo te zmiany perspektyw wprowadzały mnie w błąd. Przez pierwsze kilka rozdziałów miałam kłopot z połapaniem się kto jest kim i dlaczego. Potem doszedł fakt, że po zakończeniu lektury nie miałam bladego pojęcia, jak wyglądali bohaterowie. No dobra, to, że Gansey miał jakieś tam jasne włosy, a Blue była niska, jeszcze wiem, ale reszta? Halo, ludzie? Ja nie wiem niiic! Ja rozumiem, że większe opisy są niepotrzebne, ale naprawdę nie obraziłabym się wiedząc jakimi szczegółami się kierować, wyobrażając sobie np. takiego Adama, albo koguś innego. Dodatkowo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że każdy z bohaterów (albo przynajmniej większość tych głównych) jest w pewien sposób beznadziejnie naiwna.

 Kolejną rzeczą, która średnio przypadła mi do gustu była fabuła. Ale tak ogólnie. Mimo, że książkę przeczytałam w miarę szybko, to jednak z niewiadomych przyczyn wydawało mi się, że jest ona gdzieś nieszczelna, coś się nie klei i... cóż. Sam pomysł na fabułę był dobry, nawet bardzo, jednak w miarę z poznawaniem kolejnych stron, odnosiłam wrażenie, że autorka sama jeszcze nie wiedziała w jaki sposób zakończyć tą historię, lub nawet jak ona się potoczy. A zakończenie? Większość osób mówi, że to ono najbardziej wciąga i buduje największe napięcie. Tak bardzo się na to nastawiłam, - na jakieś wybuchy, efekty wow - że po prostu nawet nie zauważyłam, kiedy książka się skończyła, a ja cóż... siedziałam jeszcze tak przez chwilę, zastanawiając się, czy coś mnie ominęło. Zakończenie wypadło po prostu słabo.

 Ostatnią z rzeczy, na które chcę tutaj ponarzekać, jest fakt, iż książka działała na swoich własnych liniach mocy... Co mam na myśli? Otóż bywały takie momenty, kiedy czytało się ją z czystą przyjemnością, być może nawet napięciem, a potem nagle poziom zaczynał spadać i wszystko znowu było po prostu zwyczajne. Takie wahania akcji, albo coś w tym stylu.

 Poza tym wszystkim książkę czytało się względnie szybko i przyjemnie, jednak tak, jak już wielokrotnie wspominałam - odniosłam wrażenie, że czegoś mi w niej brakuje. Komu mogę ją polecić? Nie wiem. Po raz pierwszy mam pustkę w głowie, kiedy szukam odpowiedzi na to pytanie. Na pewno komuś, kto lubi pióro pani Stiefvater, reszta niech dobierze sobie ją sama, wedle swoich upodobań, bo ja najzwyczajniej w świecie NIE WIEM.

A jak tam wasza przygoda z tą książką? Czytaliście? Podobała się? Dajcie znać ;)
Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE