Po
przeczytaniu kolejnej książki tej autorki mogę śmiało stwierdzić, że
nasza "znajomość" zaczyna powoli zakrawać na jakieś nieporozumienie.
Naprawdę.
Nie rozumiem skąd się wziął ten cały szum na książki pani Hoover, a tym bardziej, dlaczego to właśnie jej przypisano (oficjalnie-nieoficjalnie, ale jednak) tytuł królowej New Adult. Uważam, że jest wiele innych autorek, które piszą równie dobre, a może nawet lepsze powieści, niż ona. I - żeby nie było, że wypowiadam się niepochlebnie bez znajomości tematu - do tej pory przeczytałam pięć książek CoHo: "Hopeless" <recenzja>, "Losing Hope", "Maybe Someday" <recenzja>, "Ugly love" <recenzja> i "Pułapkę uczuć" <recenzja>. "Never Never" jest szóste. Otóż, o ile pierwsze trzy mi się podobały, to z ostatnich trzech, każda była gorsza od poprzedniej. "Ugly love" do bólu przewidywalne, "Pułapka uczuć" niczym typowe fanfiki z wattpada, a "Never Never"... NIE WYWOŁAŁO WE MNIE ŻADNYCH EMOCJI.
Sięgając po tę książkę nie liczyłam na wiele. Naczytałam się wielu różnych opinii i w większości przypadków było tam wspomniane o tym, że jest to jedna ze słabszych książek autorki. Tak naprawdę nie oczekiwałam niczego. I w sumie też niczego nie dostałam. Książkę czytałam ze względu na chęć dania autorce kolejnej szansy, stwierdziłam, że może tym razem się uda, że może jednak jeszcze uda mi się do niej przekonać. Nie. Nie. Nie. I jeszcze raz NIE. Działała ona na mnie jak typowy odmóżdżacz. Czytałam, bo czytałam, ale jakoś nie umiałam się wciągnąć, nie odczuwałam ŻADNYCH emocji. Czułam się po prostu jak robot, co jest dla mnie zaskakujące, bo jeszcze nigdy wcześniej, żadna książka nie wywołała we mnie tak wielkiej obojętności. W ogóle żadna książka nie wywołała we mnie obojętności. Większość z tych słabych przynajmniej wzbudzała irytację, lub cokolwiek innego. A tutaj nic. Po tej lekturze czuję się tak, jakbym przez kilka godzin gapiła się niewidzącym wzrokiem w ścianę, nie myśląc o niczym konkretnym.
Muszę tutaj wspomnieć o pomyśle na fabułę. Niewątpliwie był on dobry, nawet bardzo. Jednak jego wykonanie było tak słabe, że aż się płakać chce, kiedy widać, jak taki dobry pomysł mógł zostać tak... zmarnowany.
Nie potrafiłam się wczuć w tą historię, nie umiałam polubić, czy też nie-polubić bohaterów. Nie umiałam sobie wyobrazić ani ich, ani miejsc, czy też sytuacji, w jakich się znajdowali. Lektura nie była nudna. Ale na pewno nie była też ciekawa. Ona po prostu była, a ja właśnie bezpowrotnie tracę kolejne minuty życia, rozpisując się o wewnętrznej, beznadziejnej, beznamiętnej, bezuczuciowej, bezkształtnej i być może rozlazłej pustce, jaką mam w sobie teraz.
Poza zepsutym wykonaniem pomysłu na fabułę, nie znalazłam w tej książce żadnych większych minusów. I żeby nie było potem, że skoro nie widziałam minusów, to dlaczego tak niska ocena: ponieważ ta książka nie miała również plusów. W ogóle mam wrażenie, że pisząc to coś, powtarzam się praktycznie co chwilę i gadam od rzeczy. Książki Colleen Hoover do tej pory zawsze pozostawiały we mnie mętlik, przez który nie miałam pojęcia co o nich napisać. Tutaj wiem, co chcę napisać, jednak myślę, że ma to tyle sensu, co cała ta powieść, czyli niewiele. Nie żywię wobec tej historii żadnego większego uczucia i odnoszę wrażenie, że już w styczniu nie będę pamiętała prawie, że niczego, co się w niej działo.
Podsumowując: książka była po prostu słaba. Naprawdę chciałabym ocenić ją wyżej, jednak nie ma takiej opcji i cóż... Raczej nie sięgnę po inne powieści tej autorki, chyba, że same nawiną mi się w ręce.
Tytuł: Never Never
Autor: Colleen Hoover, Tarryn Fisher
Autor: Colleen Hoover, Tarryn Fisher
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron:
Data przeczytania: grudzień 2016
Moja ocena: 5/10
Opis:
Nie kocham cię.
Nic a nic.
I nie pokocham.
Nigdy, przenigdy.
Czasem wspomnienia mogą być gorsze niż zapomnienie. Charlie i Silas są jak czyste karty. Nie wiedzą, kim są, co do siebie czują, skąd pochodzą ani co wydarzyło się wcześniej w ich życiu. Nie znają swojej przeszłości. Pomięte kartki, tajemnicze notatki i fotografie z nieznanych miejsc muszą im pomóc w odkryciu własnej tożsamości.
Ale czy można odbudować uczucia? Czy można chcieć przypomnieć sobie… że ma się krew na rękach? A jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni przed szaleństwem? Umysły Silasa i Charlie pełne są mrocznych tajemnic.
On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia.
Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.
Nigdy nie zapominaj, że to ja jako pierwszy cię pocałowałem.
Nigdy nie zapominaj, że będziesz ostatnią, którą pocałuję.
I nigdy nie przestawaj mnie kochać.
Nigdy…
Moja recenzja:
Nie rozumiem skąd się wziął ten cały szum na książki pani Hoover, a tym bardziej, dlaczego to właśnie jej przypisano (oficjalnie-nieoficjalnie, ale jednak) tytuł królowej New Adult. Uważam, że jest wiele innych autorek, które piszą równie dobre, a może nawet lepsze powieści, niż ona. I - żeby nie było, że wypowiadam się niepochlebnie bez znajomości tematu - do tej pory przeczytałam pięć książek CoHo: "Hopeless" <recenzja>, "Losing Hope", "Maybe Someday" <recenzja>, "Ugly love" <recenzja> i "Pułapkę uczuć" <recenzja>. "Never Never" jest szóste. Otóż, o ile pierwsze trzy mi się podobały, to z ostatnich trzech, każda była gorsza od poprzedniej. "Ugly love" do bólu przewidywalne, "Pułapka uczuć" niczym typowe fanfiki z wattpada, a "Never Never"... NIE WYWOŁAŁO WE MNIE ŻADNYCH EMOCJI.
Sięgając po tę książkę nie liczyłam na wiele. Naczytałam się wielu różnych opinii i w większości przypadków było tam wspomniane o tym, że jest to jedna ze słabszych książek autorki. Tak naprawdę nie oczekiwałam niczego. I w sumie też niczego nie dostałam. Książkę czytałam ze względu na chęć dania autorce kolejnej szansy, stwierdziłam, że może tym razem się uda, że może jednak jeszcze uda mi się do niej przekonać. Nie. Nie. Nie. I jeszcze raz NIE. Działała ona na mnie jak typowy odmóżdżacz. Czytałam, bo czytałam, ale jakoś nie umiałam się wciągnąć, nie odczuwałam ŻADNYCH emocji. Czułam się po prostu jak robot, co jest dla mnie zaskakujące, bo jeszcze nigdy wcześniej, żadna książka nie wywołała we mnie tak wielkiej obojętności. W ogóle żadna książka nie wywołała we mnie obojętności. Większość z tych słabych przynajmniej wzbudzała irytację, lub cokolwiek innego. A tutaj nic. Po tej lekturze czuję się tak, jakbym przez kilka godzin gapiła się niewidzącym wzrokiem w ścianę, nie myśląc o niczym konkretnym.
Muszę tutaj wspomnieć o pomyśle na fabułę. Niewątpliwie był on dobry, nawet bardzo. Jednak jego wykonanie było tak słabe, że aż się płakać chce, kiedy widać, jak taki dobry pomysł mógł zostać tak... zmarnowany.
Nie potrafiłam się wczuć w tą historię, nie umiałam polubić, czy też nie-polubić bohaterów. Nie umiałam sobie wyobrazić ani ich, ani miejsc, czy też sytuacji, w jakich się znajdowali. Lektura nie była nudna. Ale na pewno nie była też ciekawa. Ona po prostu była, a ja właśnie bezpowrotnie tracę kolejne minuty życia, rozpisując się o wewnętrznej, beznadziejnej, beznamiętnej, bezuczuciowej, bezkształtnej i być może rozlazłej pustce, jaką mam w sobie teraz.
Poza zepsutym wykonaniem pomysłu na fabułę, nie znalazłam w tej książce żadnych większych minusów. I żeby nie było potem, że skoro nie widziałam minusów, to dlaczego tak niska ocena: ponieważ ta książka nie miała również plusów. W ogóle mam wrażenie, że pisząc to coś, powtarzam się praktycznie co chwilę i gadam od rzeczy. Książki Colleen Hoover do tej pory zawsze pozostawiały we mnie mętlik, przez który nie miałam pojęcia co o nich napisać. Tutaj wiem, co chcę napisać, jednak myślę, że ma to tyle sensu, co cała ta powieść, czyli niewiele. Nie żywię wobec tej historii żadnego większego uczucia i odnoszę wrażenie, że już w styczniu nie będę pamiętała prawie, że niczego, co się w niej działo.
Podsumowując: książka była po prostu słaba. Naprawdę chciałabym ocenić ją wyżej, jednak nie ma takiej opcji i cóż... Raczej nie sięgnę po inne powieści tej autorki, chyba, że same nawiną mi się w ręce.
Czytaliście? Zamierzacie? Dajcie znać :)
Colleen Hoover to moja ulubiona pisarka i aż mnie boli, że tak piszesz! Sama również czytałam różne opinie na temat tej książki, ale sama jeszcze jej nie przeczytałam właśnie ze względu na to, że moje zdanie o niej może trochę zblednąć aczkolwiek mam ochotę się przekonać na własnej skórze. Jak do tej pory na żadnej jej książce się nie zawiodłam co prawda Ugly love nie było mega fajne, ale nadal uważam, że autorka ma genialny styl i świetnie się czyta jej historię. No cóż do Never Never jeszcze muszę się zabrać i zobaczymy co z tego wyjdzie :)
OdpowiedzUsuńCóż, gusta są różne. Jeśli o mnie chodzi, to powiedziałabym raczej, że moją ulubioną pisarką, jeśli chodzi o ten gatunek jest Jessica Sorensen. Ciężko nie zapłakać przy jej książkach <3
UsuńNie czytałam ani jednej jej książki, w ogóle nigdy o niej nie słyszałam, muszę w takin razie to nadrobić :)
UsuńMiałam zamiar przeczytać tę książką, ponieważ Hopeless bardzo mi się podobała, ale po twojej recenzji nie jestem taka pewna.
OdpowiedzUsuńhttps://weruczyta.blogspot.com/
Cóż, spróbować zawsze można, jednak nie polecam :/ Jeśli jednak chcesz przeczytać coś tej autorki, to zdecydowanie mogę polecić Maybe Someday. Jest o wiele, wiele lepsze od Never Never. ;)
UsuńPomysł autorki miały ciekawy, ale niestety nie wykorzystały potencjału. Mnie najbardziej zawiodło zakończenie, bo tak poza tym to czytało mi się ją bardzo przyjemnie, ale ten brak jakiegokolwiek wyjaśnienia... ehh... To było po prostu słabe :/ Nie wiem jak można było to tak zastawić :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Zakończenie wyglądało mnij więcej tak, jakby autorkom znudziło się pisanie i postanowiły wszystko wyjaśnić, byle szybciej, byle szybciej. Bez sensu po prostu :/
UsuńJa też naczytałam się już trochę Hoover, ale mimo to dalej cenię sobie tę pisarkę. ''Hopeless'' - może nie odkrywcze, ale mimo, iż młodzieżowe to jednak poruszało ważne tematy i wzbudzało sporo emocji. ''Losing hope'' to miłe dopełnienie, a poza tym Holder. Dalej uważam, że jest jednym z lepszych książkowych mężów (a minęły jakieś dwa lata od przeczytania tych książek!). ''Szukając kopciuszka'' znów lekkie dopełnienie poprzednich książek. Natomiast ''Maybe Someday'' oraz ''November 9'' to już istna wariacja. Emocji było pełno i to tych pozytywnych! Co do ''Ugly lobe'' muszę się zgodzić; fabuła przewidywalna, a bohaterowie... Bywali irytujący. ''Never never'' czytałam już jakiś czas temu i oceniłam wówczas książkę 7/10 , czyli lepiej od ciebie, choć nie wiem czy to nie za wysoka nota. Pomysł na pewno był super. Nie odkrywyczy (bo coś podobnego już się przewijało), ale fajny. Cały twór czytało się ekspresowo, ale no kurcze... Te emocje, a właściwie ich brak. Może nie byłam tak zobojętniała jak ty, ale jednak nie uwiodła mnie ta powieść, czegoś brakowało, a im dalej w las tym gorzej. Liczyłam na mocną końcówkę, a to co wyszło. Serio? Jeszcze ten epilog, porażka! Taki problem ma tysiące ludzi, lecz oni nie cierpią na amnezje. Naciągane. Jeszcze raz polecam ci ''November 9''. Przypomina nieco ''Maybe Someday'', więc powinno ci się spodobać! Pozdrawiam, Wielopasja
OdpowiedzUsuńPo części się z tobą zgadzam, jednak jak dla mnie Hoover po prostu nie ma "tego czegoś", co znalazłam np. u Jessici Sorensen, Simone Elkeles, czy Elle Kenedy. Te trzy panie o wiele bardziej mnie zachwyciły, mimo, że ich książki też nie były idealne i miały kilka podstawowych błędów. Jak już wspominałam w recenzji: nadanie Hoover tytułu królowej New Adult jest mocną przesadą. Jeśli już, to mogłabym tutaj typować właśnie Jessicę Sorensen, której każda kolejna powieść ściska za serce jeszcze mocniej niż poprzednie. No ale cóż, nie chcę się tutaj kłócić, bo każdy ma swoje gusta. Dla jednych najlepsza jest ta, dla innych tamta autorka, bądź też autor. ;)
UsuńCo do "November 9" - może kiedyś sięgnę, ale raczej wątpię :/
Dla mnie książka miała wielki potencjał i faktyczne na początku był on nieźle wykorzystany, jednak zakończenie spaliło wszystko, zrobione było jakby na szybko, bez konkretnego pomysłu i polotu.
OdpowiedzUsuńDokładnie ;)
UsuńJa jak na razie przeczytałam tylko November 9 tej autorki i tą historią jestem zachwycona. Co z innymi powieściami, jeszcze nie wiem, ale na półce czeka Hopeless, więc za tę książkę na pewno się wezmę. Do Ugly love nie ciągnie mnie tematycznie, więc sobie odpuszczę, ale jeśli Hopeless spodoba mi się chociaż po części tak bardzo jak November 9, to jednak sięgnę po jej inne książki, w tym może i po Never never. ;)
OdpowiedzUsuńHopeless jak dla mnie jest jedną z lepszych książek tej autorki, podobnie jak Maybe Someday, ale pozostałe... cóż, raczej nie dla mnie ;) Ugly Love było po prostu schematyczne i do przewidzenia, bo przecież wiadomo, co wyniknie ze "znajomości bez zobowiązań"...
UsuńZamierzam, bo to jak mówiłam, mnie Hoover zachwyca i jeśli chodzi o romanse to jako jedyna potrafi mnie zadowolić. Chociaż ma książki słabsze, rozczarowałam się na całej linii Pułapką uczuć. Ja się w ogóle dziwię, że dalej czytasz jej książki - ja nie skreślam autora po jednej książce, ale po dwóch już jestem stwierdzić, czy to dla mnie, czy nie.
OdpowiedzUsuńCóż, sama się sobie dziwię. Ale wydaje mi się, że do tej pory było to wynikiem tego, iż byłam oczarowana Hopeless i Maybe Someday. Pułapka uczuć była słaba, nawet bardzo słaba, a reszta to już w ogóle szkoda słów... Mnie również autorka nie zachwyca - potrafiła zadowolić, jednak szału nie robiła :/
UsuńHoover kompletnie do mnie nie przemawia i na razie nie zamierzam nawet kijem tykać jej powieści... :P
OdpowiedzUsuńNie rozumiem jej fenomenu, kiedyś pewnie z ciekawości sięgnę po jakąś jej pozycję, ale na razie nie mam na to siły... ;)
Pozdrawiam,
Ola aka Zaczytana Iadala
Doskonale to rozumiem, też czasami tak miewam z rożnymi autorami, bądź też powieściami ;)
UsuńMi się ta książka podobała :)
OdpowiedzUsuńI dobrze ;) Każdy lubi co innego :)
UsuńJa też nie rozumiem fenomenu Hoover, ale akurat sądzę, że Never never jest najlepszą pwoieścią spośród tych, które czytałam. Ten pomysł na fabułę skradł moje serce. Jednakże zakończenie... to zakończenie. UGH
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To Read Or Not To Read
Gdyby nie to zakończenie, książka prawdopodobnie dostałaby ode mnie wyższą notę. A tak... cóż, momentami aż żałuję, że w ogóle po nią sięgnęłam. W tym czasie mogłam czytać coś innego, ciekawszego, być może odkryć nowego autora życia...
UsuńWłaśnie dlatego nigdy nie kupiłam żadnej książki tej autorki. Wystarczy wziąć jedną taką w ręce i już w księgarni pobieżnie ją przejrzeć, aby wiedzieć, że będzie to totalne dno.
OdpowiedzUsuńTa i ,,Ugly love" to jedyne książki Hoover, których nie czytałam (nie liczę ,,November 9" bo nie mam zamiaru w ogóle jej czytać, nie mój gatunek) a zamierzam. Podobno ta jest jedną z najsłabszych jak napisałaś, wiele razy od tym słyszałam, a mimo wszystko chcę sama się o tym przekonać, jednak na pewno nie zamierzam jej kupować, najwyżej wypożyczę, a jak nie będzie to trudno, obędę się bez niej :)
OdpowiedzUsuńO, nie wiem czemu nie skomentowałam tego wcześniej :o Musiało mi umknąć.
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszystko, co wyszło spod pióra Hoover (oprócz Pułapki uczuć, ewh), ale Never, never lekko mnie rozczarowało. 3/4 książki jest genialne, uwielbiam poczucie humoru Hoover, a Silas jest obłędnym ciachem, ale... zakończenie. Miałam podczas czytania 8765434564789373 teorii spiskowych, własnych podejrzeń i... Nieskromnie jestem pewna, że wszystkie z nich byłyby lepsze od tego, co dostaliśmy od autorek.
Coś mi się zdaje, że to wina Fisher, ale tego konkretnie dowiem się dopiero, jak przeczytam stojącą od kilkunastu dni na półce Bez moich win.
Uważam, że to nie jest zła książka, ale no kurczę, zakończenie psuje wszystko. :c
nie czytałam jeszcze nic autorstwa Hoover, ale tą na pewno przeczytam bo zapisałam sie na book tour, zachęcił mnie do tego "królewski" tytuł autorki. Po twojej recenzji mój entuzjazm przygasł, ale czasami taki odmóżdżacz też jest potrzebny
OdpowiedzUsuń