niedziela, 4 sierpnia 2019

Czasem chcielibyśmy żyć życiem jak z bajki... Ale czy aby na pewno? – „Hazel Wood" – Melissa Albert || #122

Dzień dobry!
Zapraszam Was dzisiaj na recenzję książki, która kusiła od samego początku: zarówno tytułem, jak i okładką. Kiedy po nią sięgałam, wydawało mi się, że będzie to świetna przygoda... A jak wyszło to w praktyce? Cóż...

O CZYM TAK WŁAŚCIWIE JEST TA KSIĄŻKA Z BAŚNIOWĄ OKŁADKĄ?

Siedemnastoletnia Alice Proserpine większość swojego życia spędziła podróżując z matką. Chociaż "podróżując" nie jest zbyt trafnym słowem w tej sytuacji. Bardziej pasuje tutaj "ucieczka". Bo to właśnie robiła Alice z jej matką. Uciekały przed pechem, który je prześladował i zawsze łapał w najmniej oczekiwanych momentach, gdy wydawało im się, że tym razem będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Słowem: pech towarzyszył im odkąd pamiętała.
I kiedy Alice myślała, że gorzej już być nie może, okazało się, że zmarła jej babka – Althea Proserpine – autorka mrocznych baśni i mieszkanka tajemniczego Hazel Wood.
Okazało się jednak, że może być jeszcze gorzej. Jakiś czas później zaginęła jej matka, a jedyny ślad, jaki po niej pozostał, to jedno zdanie: „Trzymaj się z dala od Hazel Wood" i woreczek z tajemniczą zawartością.
Alice mimo ostrzeżeń matki postanowiła, że ją odnajdzie i w tym celu wyruszyła na poszukiwania tajemniczego miejsca, którego nie było na żadnej mapie. Wyrusza do krainy baśni. Jednak nie jest ona tak piękna, jak mogłoby nam się wydawać. To nie są historie opowiadane dzieciom przed snem. To prawdziwie krwiożercze i żywe horrory...


A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE... CZYLI CAŁY CZAS POD GÓRĘ

Znacie to uczucie kiedy sięgacie po naprawdę dobrze zapowiadającą się książkę/film/serial/cokolwiek, liczycie na coś z efektem "wow", a z czasem okazuje się, że tego efektu ani widu ani słychu? A co gorsza – historia okazuje się naprawdę nudna? No więc dokładnie tak miałam z lekturą tego oto dzieła.
Napaliłam się już na nią na samym początku niemal jak Kryszczian bóg-seksu-i-wszystkiego Grej na Anę (lub na odwrót) i cóż... wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle.
Bo o ile pomysł na fabułę był dobry, naprawdę bardzo dobry i miał całkiem spory potencjał... tak w momencie rozpoczęcia książki to "dobro" gdzieś uleciało.

Już od samego początku miałam straszny problem by jako tako dać się wciągnąć w historię. Bywały takie dni kiedy zaczynałam czytać, udało mi się przejść kilka stron, ale w którymś momencie trafiał mnie szlag i rzucałam ją w kąt. A to tylko po to, by następnego dnia taka przygoda zaczęła się od nowa. I tak w koło Macieju. Dzień w dzień, rozdział w rozdział, książka była po prostu nudna. Okej, autorka miała na nią pomysł i w miarę dobrze się go trzymała, jednak nie potrafiła napisać tego w sposób, który zachęciłby mnie do dalszej lektury. Co więcej: jej lektura dosłownie mi się dłużyła. A że jestem z tych, którzy nie lubią mówić o książkach/filmach/muzyce/czymkolwiek, dopóki nie poznają całości – szłam w zaparte i czytałam dalej. Szkoda tylko, że co dwie strony zerkałam na koniec, żeby zobaczyć ile jeszcze będę musiała się z tym męczyć.

Do tego na samym początku obiecywano mi coś mrocznego... a okazało się, że niestety tego mroku jakby brak. Wiecie – naczytałam się najróżniejszych recenzji, przeczytałam kilka opinii i pomyślałam sobie: „jak fajnie, w końcu coś z klimatem". BUM. Nie tędy droga niestety. Owszem – ta historia ma swój klimat, który na pewno zostanie niejednokrotnie doceniony przez różnych czytelników, jednak dla mnie owy klimat to za mało. Ja potrzebuję akcji, która mnie wciągnie, a nie takiej, która będzie się wlekła, albo będzie opisana niezwykle nieciekawie. A tutaj niestety taka właśnie mi się trafiła.


MOŻE JEDNAK BYŁY JAKIEŚ PLUSY?

No w to akurat nie wątpię. Niesamowicie spodobał mi się pomysł na stworzenie przez autorkę swoich własnych baśni, które nijak mają się do naszego dzisiejszego ich postrzegania, jako ciepłych historii z morałem. Tutaj nie były one ani ciepłe, ani też nie miały morału. W pewnym sensie były mroczne i... ciekawe. Tak, musiałam to powiedzieć. Bo tak naprawdę ten baśniowy wątek, samych tych historii był dla mnie najciekawszą rzeczą w całej książce. Gdyby autorka rozwinęła go jakoś bardziej, gdyby napisała więcej na ten temat, poświęciła mu większą część powieści... jestem pewna, że moja ocena na pewno byłaby wyższa. Bo przecież kocham oryginalne historie, które wychodzą poza schemat.

Jak już wspominałam na początku, jedną z rzeczy, które przyciągnęły mnie do tej książki, była jej okładka. Ja wiem, nie ocenia się książek po okładce, jednak mimo wszystko ta jest jedną z tych, na których warto zawiesić oko. I mówię tutaj o całej oprawie graficznej, ponieważ wydawnictwo jak zawsze bardzo się postarało, by wyglądała ona cudownie. Co jest tutaj takiego fajnego? No więc mamy tutaj:
–  twardą oprawę z piękną kolorystyką, która swoim wyglądem świetnie nawiązuje do tytułu i treści książki,
– czytelną, odpowiedniej wielkości czcionkę, przy której nie męczą się oczy,
– dobrej jakości papier, który nie targa się przy przypadkowym, mocniejszym pociągnięciu za stronę  i przede wszystkim nie przebija tak, że można zobaczyć tekst nadrukowany na kolejnej stronie
– śliczne, minimalistyczne grafiki przy początku każdego rozdziału, które radują mojego wewnętrznego dzieciaka
Nie wiem ile tutaj jest zasługą Medii Rodziny, a ile oryginalnego wydania, jednak wiem, że można było zrobić to o wiele gorzej idąc po kosztach, jednak to wydawnictwo na szczęście sobie na to nie pozwala. Uwielbiam ich książki. Nie tylko ze względu na treść, ale też staranność, z jaką zostają wydane. Bo takie coś aż miło wziąć do ręki i postawić na półce. I nie, żebym w to wątpiła, ale po raz kolejny przekonałam się, że tutaj nikt nie robi nic na odwal się ;)

I co dalej? No cóż, dalej nic. Nie widzę nic innego, co mogłabym tutaj pochwalić, co byłoby lepszym elementem niż reszta.


KRÓTKO O BOHATERACH I RELACJACH MIĘDZY NIMI

Choć głównym wątkiem „Hazel Wood" jest podróż – czy to najpierw przez Amerykę, czy później przez krainę baśni – to jednak znalazło się tutaj kilka wyraźniejszych wątków pobocznych. A między innymi to, jakie relacje pojawiały się między poszczególnymi bohaterami. Ale zanim do tego dojdę, krótko scharakteryzuję najważniejsze postacie.

Po pierwsze Alice, czyli nasza główna bohaterka, z której perspektywy pisana jest cała książka. Podejrzewam, że zamysł autorki był taki, by wykreować ją na postać silną, pewną siebie i odważną, która dąży do celu, czyli odnalezienia najbliższej osoby. Jednak no nie wyszło niestety. Owszem, Alice bez wątpienia była silna i zdecydowana, nie bała się też wskoczyć w ogień za ukochaną matką, jednak tak naprawdę jej osobowość była płytka. A skoro płytka była główna bohaterka, to jak źle było z postaciami drugoplanowymi?

No nieciekawie. Wystarczy spojrzeć na takiego Fina. Czy tam Fincha. Albo innego Franka – jestem dzień po lekturze i już zapominam imion postaci? Coś marnie widzę przyszłość tej książki w mojej pamięci... Ale do rzeczy. Finch (sprawdziłam imię, misja risercz zakończona sukcesem) początkowo był jedną z istotniejszych postaci dla tej historii. Co wcale nie znaczy, że miał w niej dużo do powiedzenia – oj nie. Tak samo jak i Alice okazał się płaski. Jednowymiarowy. Wręcz nieciekawy. Obstawiam, że miał być przedstawiony jako bogaty dzieciak z marzeniami, ale w sumie wyszło to tak średnio na jeża. Jego wątek został bardzo spłaszczony, a zakończenie jakoś niespecjalnie mnie ruszyło.

Ella, czyli mama głównej bohaterki. Z pozoru kobieta pełna sekretów, która całe swe życie poświęciła dziecku... a po głębszym przyjrzeniu się kolejna nudna postać, która może i była jedną z najważniejszych, a mimo to jakoś tak blado było ją widać.

Powiedziałabym coś jeszcze na temat pozostałych postaci, ale że nie chcę więcej spoilerować, zakończę właśnie na tym i przejdę do najważniejszego, czyli relacji matka-córka.

Nie wiem jak Wy, ale ja nie znam wielu książek, które pokazywałyby owy wątek na jakimś głębszym poziomie. Albo też nie obracam się w tego typu literaturze. Dlatego też początkowo wydał mi się on całkiem ciekawy – dwie kobiety kroczące razem przez życie, które gotowe są umrzeć dla tej drugiej i kochające się bezgranicznie. I w sumie wyszło to całkiem znośnie. Nie jakoś super dobrze, nie rewelacyjnie, ale ogólny zamysł został zachowany i całokształt wyszedł na plus. Dalej.

Romans, czyli wątek, którego nie było.
Na samym początku, gdy zaczęłam czytać tę książkę, wydawało mi się, że wiem do czego dojdzie między głównymi bohaterami, że któreś z nich w końcu się zakocha i powstanie z tego całkiem fajna relacja. Cóż, cały wątek zdechł zanim dobrze wziął się do życia, albo nawet nie miał takiej szansy. Bo właściwie go tutaj nie było. Jak dla mnie – byłoby fajnie, gdyby się pojawił, jednak cóż, z jego braku płakać nie zamierzam. A być może spodoba się to komuś, kto od romansideł stroni jak może. Jak tak teraz sobie myślę, to mam wrażenie, że jest to jedna z naprawdę nielicznych młodzieżówek, w których tego wątku nie ma. Hm. Może to i plus?


KONIEC GŁUPOT – PODSUMUJMY

Borze tucholski i wszystkie korniki, nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak ciężko napisać coś o jakiejś książce. Coś, co miałoby ręce i nogi i w miarę przypominało recenzję. A skąd to się wzięło? Otóż mam tutaj jeden, ale za to poważny problem: patrząc na to wszystko z daleka, to „Hazel Wood" nie ma wielu wad – właściwie, to znalazłam tutaj tylko jedną, taką zasadniczą: to jest po prostu nudne. A poza tym nie mogę doczepić się do wielu rzeczy. Bohaterowie są w miarę normalni (choć płytcy jak ta kałuża), pomysł na fabułę całkiem dobry, do tego oryginalnie wymyślone baśnie... to wszystko mogłoby działać na plus, gdyby nie fakt, że tak bardzo męczyłam się z lekturą. Że mnie wynudziła.

Co mogę powiedzieć na koniec?
Cóż, jestem pewna, że ta historia nie zostanie ze mną na długo, nie zapadnie mi w pamięć, ani też nie pomyślę o niej nazbyt często w niedalekiej przyszłości. Nie polecę jej też z czystym sumieniem. Oczekiwałam czegoś innego i się rozczarowałam. I chyba tylko to uczucie po niej mi zostanie.

Jeśli ktoś lubi takie rzeczy i czuje się na siłach, ma chęci, by to przeczytać – okej, życzę miłej lektury. Jednak nie polecę jej nikomu, kto liczy na dobrą akcję i ciekawą historię, bo sama nie potrafiłam ich tutaj znaleźć. Niestety.

Tytuł: Hazel Wood
Autor: Melissa Albert
Tytuł oryginalny: The Hazel Wood
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 373
Moja ocena: 5/10
ISBN: 978-83-8008-501-5


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu:

I to by było na tyle w kwestii dzisiejszej recenzji. Mam nadzieję, że nikt tutaj nie zasnął, bo sama miałam ochotę iść spać, gdy ją czytałam :')
Zapraszam też do dyskusji na temat książki, bardzo chętnie poznam Wasze opinie na jej temat, czy też zamiary co do lektury ;)

Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*

1 komentarz :

  1. Merkur - merkur gaming online 24 jam - DEccasino
    Merkur 바카라 - merkur gaming online 24 메리트카지노 jam, Merkur gaming 24 jam, merkur - merkur - casino septcasino - bingo - free play, casino games, roulette - www.deccasino.com.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE