środa, 24 lipca 2019

Bo tak naprawdę największe demony siedzą w naszej głowie... – „Wieża świtu" – Sarah J. Maas || #121

Dzień dobry!
Dzisiaj przyszła wreszcie ta pora, kiedy to w końcu z czystym sumieniem mogę opowiedzieć co sądzę na temat Chaola... Ale cóż, to może potem ;) Teraz zapraszam Was na recenzję „Wieży świtu", czyli "noweli" do serii „Szklany tron", która urosła w objętość przewyższającą niejeden główny tom historii. Ale czy autorka miała o czym opowiadać?



„Wieża świtu" jest tzw tomem połowicznym, a dokładnie 5.5. Opowiada o losach Chaola – jednego z bohaterów drugoplanowych serii „Szklany tron". 
Wreszcie mamy okazję dowiedzieć się, jak to wszystko wyglądało z jego perspektywy dzięki temu, że towarzyszymy mu w długiej wędrówce, podczas której nasz bohater nie tylko będzie starał się odzyskać utracone zdrowie, ale też wreszcie zajrzy w głąb siebie. A przy okazji dowie się też wielu rzeczy o sobie samym...

Akcja tej części rozpoczyna się w momencie, kiedy to Chaol postanowił wyruszyć na południowy kontynent, by spotkać się z uzdrowicielami z Torre Cesme i być może odzyskać zdrowie. Nie jest to jednak jedyna misja, z jaką tutaj przybyli. Muszą również zyskać sojuszników pośród władców południowej krainy, jeśli chcą mieć jakiekolwiek szanse w walce ze złem, które pustoszy ich krainę. Nasi bohaterowie schodzą na ląd i trafiają do pałacu Kagana – władcy zamorskiej krainy, którego ród od pokoleń rządził kontynentem. Czy uda im się przekonać go, by ruszył wraz z nimi do walki?


SARAH J. MAAS POWRACA I PRZEDSTAWIA HISTORIĘ Z ZUPEŁNIE INNEJ PERSPEKTYWY...

Z tego, co wiem i co zdążyłam zauważyć, już sama zapowiedź tej książki bardzo podzieliła fanów pani Maas. Jedni wręcz skakali ze szczęścia i nie mogli doczekać się kiedy wreszcie dostaną historię z prawdziwego zdarzenia, opowiedzianą przez jednego ze swoich ulubionych bohaterów, a drudzy... cóż, byli o wiele mniej pozytywnie nastawieni. Zwłaszcza, gdy dowiedzieli się, że nie będzie to tak jak, na początku zapowiadano – krótka, stu/stupięćdziesięcio-stronnicowa nowela, a pełnowymiarowa książka, która swoją objętością dorówna dwóm pierwszym tomom serii razem. 

I przyznam się szczerze, że początkowo również należałam do tej drugiej grupy. Jakoś nie leżał mi pomysł, że będę musiała czytać książkę napisaną z perspektywy postaci, której nie lubię, nie trawię... i w ogóle to jej istnienie mam gdzieś. I choć słowo "musiała" może jest tutaj nieco naciągane – przecież nikt by mi nie kazał – to jednak faktycznie ten tom trzeba przeczytać, jeśli chce się w ogóle ogarniać to, co będzie miało miejsce w ostatniej części cyklu. I żeby nie było, że po prostu się domyślam – „Królestwo popiołów" już jest za mną i muszę powiedzieć, że bez znajomości „Wieży świtu" naprawdę byłoby ze mną źle. Tak więc no sama myśl czytania tasiemca z perspektywy tego osobnika niezbyt mnie zachęcała.

Ale w końcu czego się nie robi, gdy ulubiony autor pisze kolejną książkę? Tak więc w końcu wzięłam się za jej lekturę i muszę powiedzieć, że była dla mnie naprawdę ciekawym zaskoczeniem.

O ile nie pałam sympatią do postaci, jaką jest Chaol i nie raz już przewracałam oczami w chwilach, gdy pojawiał się w trakcie poprzednich tomów, tak jego  historia o dziwo mnie zaciekawiła. A może to po prostu zaleta pani Maas, której styl i historie po prostu uwielbiam. Nie mniej jednak efekt był dobry.

Początek jednak był ciężki. Bo o ile większość tomów serii od razu mnie wciągała, tak do tego przymierzałam się przez ponad tydzień, czytając po jednym, po pół rozdziału i jakoś strasznie nie mogłam się w to wszystko wbić. Coś mi tu nie pasowało, coś było nie tak, jak powinno. A właściwie tym czymś był Chaol, do którego, jak już wspominałam, nie pałam szczególną sympatią. Ale w końcu, tak gdzieś po 60 stronie wreszcie coś zaskoczyło, a ja powoli zaczęłam wciągać się w historię... 

Co oczywiście nie znaczy, że od razu było kolorowo. Bo, niestety, tak jak się tego spodziewałam, Chaol zagrał mi na nerwach i to niejednokrotnie. A skoro przy nim jesteśmy: czy ktoś mógłby mi powiedzieć dlaczego i jakim cudem jeszcze w ogóle go lubi, mimo tego wszystkiego, co stało się w poprzednich tomach? Bo ja osobiście już do samego końca serii nie potrafiłam na powrót znaleźć dla niego żadnej większej sympatii. Zwłaszcza w chwilach, gdy użalał się nad sobą i podejmował cholernie głupie decyzje. No błagam. To już Tamlin z „Dworów" może poszczycić się moją większą sympatią, niż ten zapatrzony w siebie dupek... o czym wspominałam w dyskusji na temat obu serii pani Maas <klik>. Ale no dobra, nie będę już więcej narzekać na tego gościa, bo znowu zajmie mi to połowę recenzji. Przejdźmy więc dalej.


MAAS POSZERZA GRONO BOHATERÓW... ALE CZY DA SIĘ ICH LUBIĆ?

Jak nietrudno się domyślić, skoro historia ma rozgrywać się na zupełnie innym kontynencie, a głównymi bohaterami stanie się dwójka postaci pobocznych – do serii na pewno wkroczą nowe osoby. Ale czy będą one w stanie dorównać bohaterom, których dobrze już znamy? 

Cóż, jak dla mnie nie do końca. Nie, żebym narzekała na umiejętności pani Maas w kreowaniu swoich postaci. Jednak mimo wszystko ci bohaterowie, których miałam okazje poznać w tym tomie, nijak mieli się do tych, których pokochałam podczas lektury całej serii. 

Tak właściwie, to poza Chaolem i Nesryn, którzy byli tutaj głównymi bohaterami, jedyną postacią, która mogła poszczycić się posiadaniem jakiejś większej części książki dla siebie była Yrene – dziewczyna znana nam z noweli „Zabójczyni i uzdrowicielka". A poza nią, na palcach jednej ręki mogłabym policzyć bohaterów, którzy odegrali tutaj jakąkolwiek, większą rolę poza nieustannym denerwowaniem czytelnika. Niestety.

Cała ta historia miała naprawdę wielki potencjał i choć nie uważam, by został on zmarnowany, to jednak nie obraziłabym się, gdyby pani Maas napisała coś więcej o mieszkańcach Kaganatu. Choć z drugiej strony, znając ją, pewnie powstałaby z tego pełnowymiarowa seria... ale czy to jest zły pomysł?



KILKA SŁÓW O AKCJI I FABULE

Jak już na samym początku wspominałam, zaczynając książkę miałam całkiem spory problem, by się w nią wbić. A spowodowane to było niezwykle powolną akcją i przede wszystkim narracja prowadzoną z perspektywy Chaola, którą musiałam jakoś przełknąć. 

No ale kiedyś w końcu się do tego przyzwyczaiłam. I co wtedy? Otóż okazało się, że autorka jak zwykle miała świetny pomysł na fabułę. Znowu powróciliśmy do świata pełnego intryg, jak w pierwszej części serii i niebezpieczeństw, które czyhały ukryte na każdym kroku. 

Akcja powieści, choć nie pędziła na łeb na szyję i momentami naprawdę zwalniała, to jednak mimo wszystko utrzymywała dość miarowe, i zwarte tempo. Zdarzyło się również kilka naprawdę ciekawych jej zwrotów, które nie raz mnie zaskoczyły. Nie łudźmy się – Maas jest jedną z tych autorek, które obracają wniwecz wszelkie plany i teorie spiskowe czytelnika. Tak więc stwierdziłam, że nawet nie będę kombinować, a po prostu dam się jej porwać ;)

A jeśli zaś idzie o fabułę i pomysł na nią... Cóż, nie spodziewałam się, że z czegoś tak pozornie nieciekawego, da się stworzyć zupełnie nową, bogatą historię. No bo wiecie – z założenia Chaol udał się na Południowy Kontynent by odzyskać zdrowie i zyskać nowych sojuszników. Co tutaj mogło być do opisywania? Gdzie można było schować jakieś ciekawe wątki? Okazało się jednak, że dużo i wszędzie. Bo autorka po raz kolejny stworzyła nową, ciekawą historię od podstaw i opowiedziała ją wręcz po mistrzowsku.


PODSUMOWUJĄC

„Wieża świtu" jest ciekawym dodatkiem i miłym przerywnikiem do serii i jej głównych wydarzeń. Pokazuje nam kolejny fragment wspaniałego świata wykreowanego przez Maas w ciągu poprzednich tomów i zaostrza apetyt na ciąg dalszy głównej akcji. 

Początki w jej lekturze mogą być ciężkie, jednak nie ma co się zniechęcać, bo jeśli macie za sobą już wszystkie poprzednie tomy serii, to ten powinien być waszym absolutnym "must read" na liście książek do przeczytania – i to jeszcze przed „Królestwem popiołów", jeśli chcecie dobrze orientować się w akcji.

Polecam każdemu fanowi serii, a jeśli jeszcze nie mieliście okazji z nią się zapoznać – nie ma na co czekać – ta historia pochłonie was bez reszty i nim się spostrzeżecie, będziecie mieć ją za sobą – mówię z własnego doświadczenia ;)

I to tyle na dzisiaj.

 Tytuł: Wieża świtu
Autor: Sarah J. Maas
Tytuł oryginalny: Tower of Dawn
Seria: Szklany tron 
Tom: 5.5
Wydawnictwo: Uroboros

Tłumaczenie: Marcin Mortka
Ilość stron: 

Moja ocena: 7/10


A Wy mieliście już okazję przeczytać ten tom? Co o nim sądzicie? :)
Do następnego!
Buziaki, Kinga ;*


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Jeśli przeczytałeś/aś mój post zostaw po sobie jakiś ślad :)
Z chęcią poznam wasze opinie na dany temat.
Nie musisz spamować linkami, odwiedzam każdego, kto zaciekawi mnie komentarzem lub po prostu stałych czytelników :)

SZABLON WYKONANY PRZEZ RONNIE