Każde z nas ma sny. Każde z nas śni na swój własny sposób. Sny każdego z nas są wyjątkowe i niepowtarzalne. Ale co jeśli sny nie są tylko i wyłącznie wytworem naszej wyobraźni?...
![]() |
Ja i ładne zdjęcia jakoś nie idziemy z sobą w parze, więc wybaczcie za tak beznadziejną fotkę... |
Tytuł: Silver. Pierwsza księga snów
Autor: Kerstin Gier
Seria: Silver - Księgi snów
Tom: 1
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 416
Data przeczytania: październik 2016
Moja ocena: 8.5/10
Opis:
Liv zawsze przywiązywała dużą wagę do snów. Ale odkąd zamieszkała w Londynie, znalazły się w centrum jej zainteresowań. Tajemnicze zielone drzwi. Gadające kamienne posągi. Niania z tasakiem w schowku na miotły… Tak, ostatnio sny Liv stały się bardzo dziwne. A szczególnie ten: czterech chłopaków, łacińskie inkantacje, dziwny rytuał, a wszystko to w nocy pośrodku cmentarza. No tak, Liv zna tych chłopaków z nowej szkoły – i zawsze, gdy spotykają się na jawie, oni zdają się wiedzieć o niej więcej, niż powinni… Chyba że… śnili ten sam sen, co ona?
Ta czwórka skrywa przed nią jakąś tajemnicę, ale ciekawska Liv nie powstrzyma się przed niczym, żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. I wcale nie przeszkodzi jej fakt, że każdy z tych chłopaków jest wręcz zabójczo przystojny.
Moja recenzja:
Od jakiegoś czasu zdarzało mi się czytać same romansidła, w większości new adult i tak mi się to przejadło, że dostałam tzw "czytelniczego zastoju". Za Chiny Pana nie mogłam zabrać się za żadną książkę, choćbym nie wiem jak bardzo chciała. Aż do chwili, gdy w moje łapki wpadło to oto cudeńko. Książka wciągnęła mnie już od pierwszych stron i sprawiła, że przez większość czasu miałam wielkiego banana na ustach. Nie potrafiłam się od niej oderwać i na pewno zarwałabym dla niej noc, gdyby nie fakt, że następnego dnia trzeba było wcześnie wstać do szkoły. Mniejsza z tym. Jeśli mam być szczera, to dałam tej powieści szansę właściwie tylko ze względu na autorkę, ponieważ sam fakt, że wiązała się ona ze snami jakoś mnie nie przekonywał. Miałam wcześniej okazję przeczytać "Trylogię czasu" pani Gier, więc myślałam, że wiem, czego się spodziewać. Cóż, jeśli chodzi o moje "przewidywanie" tej książki, to poległam na całego.
Nigdzie indziej nie poznasz człowieka lepiej ani nigdzie nie dowiesz się więcej o jego tajemnicach niż we śnie.
Kerstin Gier po raz kolejny udowodniła, że zna się na na tym co robi i kocha to. Jej styl pisania zawsze wydawał mi się nieco specyficzny i naprawdę mi się to podoba - chociaż niektórzy twierdzą, że niemieccy pisarze po postu piszą "inaczej". Ja w tej kwestii się nie wypowiem, ponieważ moja przygoda z niemieckimi autorami zaczyna się i kończy na tej pani. Wracając do tematu: nie wiem, czy pomysł na fabułę jest oryginalny, ponieważ to moja pierwsza książka, związana właśnie z tematem snów, poza nią słyszałam o jednej, może dwóch, więc jak widać - ekspertem w tej dziedzinie nie jestem. Tak więc każdy musi ocenić to przez pryzmat siebie. Dla mnie była to nowość i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Do tego nie mogę tutaj nie wspomnieć o wszystkich zagadkach, z których największą wydała mi się jedna z postaci, a mianowicie Secrecy, czyli autorka bloga "Tittle-Tattle". Powiem tyle - wokół niej wywołał się niezły szum. Przez całą powieść snułam różne tezy o tym, kim może ona być, a na koniec wszystko i tak jeszcze bardziej się pokomplikowało.
Tutaj było więcej tajemnic do rozszyfrowania. A taka już natura tajemnic, że niekiedy okazywały się niebezpieczne.
W życiu głównej bohaterki zachodzi wiele zmian. Po raz kolejny musi ona przeprowadzić się do nowego miejsca, wraz z matką, siostrą, psem i niańką, jednak tym razem jest nieco inaczej. Liv, a właściwie Olivia, nie wie jeszcze, że to nie koniec rewelacji w jej prawie-szesnastoletnim życiu. Dziewczyna zaczyna mieć dziwne sny, które na pewno napełniałyby niepokojem każdego w miarę rozsądnego człowieka. W końcu jak często miewamy tak realne sny, że wydaje nam się, że dzieje się to na jawie, a po przebudzeniu pamiętamy właściwie wszystko? Odpowiedź jest jedna - nigdy. Tak więc pierwszą zagadką, jaka stoi przed naszą Liv, jest odkrycie co tak naprawdę kryje się za tymi snami. Niewyspanie? Niestrawność? A może coś innego? O wiele bardziej mrocznego? Ja już to wiem, jednak abyście Wy mogli się dowiedzieć - koniecznie sięgnijcie po książkę. Reszta wykreowanych postaci, mimo lekkiego wyidealizowania, jest całkiem przejrzysta i łatwa do utożsamienia z osobami prawdziwymi. Każde z nich mogłoby żyć w naszym świecie, nawet niesamowicie irytująca i nieodpowiedzialna matka głównej bohaterki, która działała mi na nerwy jak nikt inny.
Miłym dodatkiem do całości była szata graficzna książki. Piękne zdobienia co kilka stron, fragmenty wyżej wspomnianego bloga "Tittle-Tattle", który NAPRAWDĘ można znaleźć w internecie i oczywiście ta przecudna okładka. Do tej pory nie mogę przestać się nią zachwycać i pisząc tą recenzję zerkam na nią co kilka zdań. Żadne zdjęcie nie odda tego, jak piękna ta książka jest w rzeczywistości (wiem, bo próbowałam, niewiele z tego wyszło, ale istnieje też taka możliwość, że ja po prostu nie umiem robić ładnych zdjęć). Zapewne pomyślicie sobie: przecież nie ocenia się książki po okładce. I ja to wiem, jednak widząc takie cudo, nie sposób jest przejść obok niego obojętnie. Naprawdę bardzo się cieszę, że wydawnictwo postanowiło jednak zachować oryginalną oprawę.
Kto się długo zastanawia nad jednym krokiem, ten przez całe życie stoi na jednej nodze.
Tak chwalę i chwalę tu tą książkę a osoby czytające recenzję mogłyby się zastanawiać, czy nie ma ona wad. Otóż ma i to więcej niż jedną, typu: "niesamowicie przystojni bohaterowie" (tak, wiem, że się do tego przyczepiłam, jak rzep psiego ogona, jednak nie odpuszczę - kolejna książka w której faceci są "wow"), czy najbardziej irytująca matka, z jaką dane mi było się spotkać. Jedną z tych wad jest beznadziejne zakończenie. Owszem - zachęca ono do sięgnięcia po kolejny tom, jednak czegoś mi brakowało. Jestem nim nieco rozczarowana, a jedynym, co uratowało je przed całkowitą klapą była notka na końcu książki od autorki, która w jakiś magiczny sposób na nowo powołała moje siły i chęci aby czym prędzej zabrać się za "Drugą księgę snów".
Podsumowując:
"Pierwsza księga snów" jest bardzo obiecującym początkiem świetnie zapowiadającej się trylogii, który wciąga już od pierwszych stron. Autorka zachowała swój styl znany z "Trylogii czasu", możliwe nawet, że jej warsztat pisarski uległ poprawie, a historia przez nią stworzona potrafiła naprawdę mnie rozbawić. Bohaterowie mimo swojej "niesamowitej przystojności" są całkiem ludzcy i łatwi do wyobrażenia, a Olivię naprawdę da się lubić, co ostatnio zdarzało mi się bardzo rzadko. Jedyne co jest w książce niezadowalające, to zakończenie. Autorka naprawdę mogła zakończyć w nieco innym momencie, a ja byłabym o wiele bardziej usatysfakcjonowana. Powieść tą polecam wszystkim miłośnikom lekkich historii, a także "Trylogii czasu" ponieważ "Silver..." powinna trafić w Wasze gusta. Książka nadaje się również na odzyskanie chęci do czytania i odmóżdżenie, a także kilka naprawdę przyjemnie spędzonych godzin.
Za możliwość zrecenzowania książki bardzo dziękuję wydawnictwu Media Rodzina.
Ufff... Ale się opisałam... Jeśli ktoś dotarł do tego momentu to naprawdę mu gratuluję, bo mnie samej było z tym ciężko. Męczyłam się z recenzją przed dwa dni. Dwa dni pisania, składania zdań, stwierdzania, że coś nie pasuje, po czym zaczynałam od nowa... W końcu usiadłam o północy przy laptopie i uwinęłam się z tym w przeciągu półtorej godziny. Jestem z siebie niesamowicie dumna (albo raczej będę jeśli w ogóle dało się zrozumieć to, co wyżej napisałam) i mam nadzieję, że dało się przez to przebrnąć ;)
Co do książki - znacie? Czytaliście, macie zamiar? A może wręcz przeciwnie? Dajcie znać, chętnie dowiem się, czy odstraszyłam wszystkich tym czymś u góry. :P