Witajcie kochani :D
Dzisiaj zapraszam na recenzję książki, która wkurzała mnie jak żadna inna nigdy wcześniej, niejednokrotnie miałam ochotę wywalić ją przez okno...I zrobić wiele innych rzeczy. Ale o tym w poście. Zapraszam :)
Kiedy przeczytałam opis od razu wiedziałam, że po prostu MUSZĘ ją przeczytać i innej opcji nie ma. Do tego dochodziła ta piękna okładka, pomysł na fabułę i wiele bardzo pochlebnych recenzji... No nie mogłam się jej oprzeć. Niesamowicie mnie to wszystko przyciągało, książka zapowiadała się naprawdę genialnie... i chyba coś nie pykło.
Miałam straszne kłopoty z wciągnięciem się. Pierwsze kilka rozdziałów było dla mnie naprawdę męczące i okropnie zniechęcające. A jest to spowodowane wieloma rzeczami. Między innymi dużą obecnością przekleństw... cóż, tutaj praktycznie każda postać klęła jak szewc i to nie koniecznie było "odpowiednie do sytuacji". Wyobraźcie sobie: szukacie jakieś naprawdę fajnej fantastyki, a w pakiecie dostajecie nowy słownik wulgaryzmów. I to takich dość ostrych. Mało tego. Autor chyba ma jakieś wyjątkowe zamiłowanie do opisywania niesmacznych sytuacji (typu choćby jak pewna kobitka wbija nóż w oko faceta i kręci nim w jego czaszce przez dość długi czas. A apetyt bierze nogi za pas...). Ja wiem, że takie rzeczy jak wulgaryzmy czy krwawe sceny pojawiają się w literaturze i w pewnym stopniu jestem już z nimi obyta, jednak tutaj dla mnie było ich stanowczo za dużo.
Poza tym przez znaczną większość czasu nudziłam się jak mops. Nie jestem fanką długich opisów, a tutaj niestety było ich pełno. Kiedy akcja wreszcie zaczynała nabierać tempa, zaczynało dziać się coś, dzięki czemu myślałam "oho, teraz już będzie dobrze", następowało BUM i autor przenosił nas do perspektywy innego bohatera. Zapewne zabieg ten miał zwiększać apetyt na dalszą lekturę, jednak dla mnie było to co najmniej zniechęcające.
Dzisiaj zapraszam na recenzję książki, która wkurzała mnie jak żadna inna nigdy wcześniej, niejednokrotnie miałam ochotę wywalić ją przez okno...I zrobić wiele innych rzeczy. Ale o tym w poście. Zapraszam :)
A ZAPOWIADAŁO SIĘ TAK PIĘKNIE...
Miałam straszne kłopoty z wciągnięciem się. Pierwsze kilka rozdziałów było dla mnie naprawdę męczące i okropnie zniechęcające. A jest to spowodowane wieloma rzeczami. Między innymi dużą obecnością przekleństw... cóż, tutaj praktycznie każda postać klęła jak szewc i to nie koniecznie było "odpowiednie do sytuacji". Wyobraźcie sobie: szukacie jakieś naprawdę fajnej fantastyki, a w pakiecie dostajecie nowy słownik wulgaryzmów. I to takich dość ostrych. Mało tego. Autor chyba ma jakieś wyjątkowe zamiłowanie do opisywania niesmacznych sytuacji (typu choćby jak pewna kobitka wbija nóż w oko faceta i kręci nim w jego czaszce przez dość długi czas. A apetyt bierze nogi za pas...). Ja wiem, że takie rzeczy jak wulgaryzmy czy krwawe sceny pojawiają się w literaturze i w pewnym stopniu jestem już z nimi obyta, jednak tutaj dla mnie było ich stanowczo za dużo.
Poza tym przez znaczną większość czasu nudziłam się jak mops. Nie jestem fanką długich opisów, a tutaj niestety było ich pełno. Kiedy akcja wreszcie zaczynała nabierać tempa, zaczynało dziać się coś, dzięki czemu myślałam "oho, teraz już będzie dobrze", następowało BUM i autor przenosił nas do perspektywy innego bohatera. Zapewne zabieg ten miał zwiększać apetyt na dalszą lekturę, jednak dla mnie było to co najmniej zniechęcające.
NIEZIDENTYFIKOWANY OBIEKT KSIĄŻKOWY
Przyznaję, że mimo określonego gatunku książki niejednokrotnie zastanawiałam się co to właściwie jest. Pasowało na sci-fi, zajeżdżało dystopią, steampunkiem, jakąś intrygą... No słowem taki fantastyczny miszmasz. Wydawało się, że jest wszystko, co tylko do szczęścia mi potrzebne, a jednak nie było tak kolorowo. Podczas lektury irytowało mnie wiele rzeczy i co jakiś czas naprawdę chciałam wywalić ją przez okno, albo wysłać priorytetem do Kambodży. I zapewne bym to zrobiła, gdyby nie fakt, że mimo wszystko czytało się ją dość szybko, co niewątpliwie jest jednym z jej największych plusów. Nie zauważałam kiedy mijały kolejne minuty, udało mi się oderwać od rzeczywistości, więc chyba muszę o tym wspomnieć.
Słownictwo użyte w tej powieści mogłoby równie dobrze pochodzić z filmu o obcym, Romku i Julce, jak i z trudnych spraw, czy innych dziwnych potworków dzisiejszej telewizji. Naprawdę. Nie dość, że mieliśmy tutaj słowa wymyślone, takie jak choćby Jalyksegethistrovantus (nie, w cale nie walnęłam z premedytacją czołem w klawiaturę. To po prostu pełne imię głównego bohatera). Było mieszaniną wielu różnych rzeczy, stylów, czy zwał, jak zwał.
Podobnie z klimatem. Z jednej strony było coś w rodzaju typowo sci-fi, typu klakierzy (Czy tylko ja w tym momencie pomyślałam o smerfach?), czyli maszyny będące niewolnikami ludzi, które w jakiś sposób potrafiły mówić, miały swój rozum i podporządkowywały się geas (rozkazom/zadaniom nałożonych przez ich ludzkich panów). Z drugiej zaś wszyscy ubierali się jak za czasów królowej Wiktorii, choć akcja rozgrywała się w roku 1900którymś tam. Do tego alchemia, dziwne egzekucje, maszyny i zaawansowana technologia, statki latające, a ludzie i tak nadal jeździli bryczkami... Muszę przyznać, że w pewnym stopniu bardzo mi się to podobało - uwielbiam połączenie steampunku, czy epoki wiktoriańskiej z science fiction, jednak to niestety samo to nie wystarczy aby mnie przekonać.
W sensie mój mózg. Leży. Nie mam bladego pojęcia jak ocenić tą książkę. Z jednej strony czytało się ją szybko, z drugiej jej poziom strasznie się wahał. W jednej chwili akcja nabierała tempa, w drugiej nie działo się nic. Początkowe kłopoty z wciągnięciem się przedłużyły się na dłuższą metę i tylko ostatnie 150 stron (czyli 1/3 całości) sprawiły, że nie zjechałam jej od góry do dołu, gdyż wtedy autor jakby postanowił, że jednak nie uśmierci mnie poprzez zanudzenie. Chociaż to zakończenie... O ile samo zakończenie było dobre i trzymało w napięciu (nawet mimo wspomnianego już przeze mnie kręcenia nożem w czyjejś czaszce), tak epilog po prostu wołał o pomstę do nieba. Nie pozostawił mi żadnych chęci do sięgnięcia po kontynuację i raczej tego nie zrobię. W sumie nie raczej, co na pewno tego nie zrobię.
Styl autora był ciężki. Niejednokrotnie chyba uznał on, że wyjaśnienia niektórych łacińskich słów nie są potrzebne, bo przecież każdy zna ten jakże cudowny język. Poza samą łaciną ogólnie coś mi w nim nie pasowało. Nie potrafię powiedzieć co, ale po tylu zachwytach i pozytywnych recenzjach spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. A styl pana Tregillisa po prostu mi nie leżał.
Być może ktoś z Was się zastanawia dlaczego nie wspomniałam tutaj o bohaterach, ani nie wkleiłam żadnego cytatu. Otóż wyjaśniam: bohaterowie wydali mi się mdli. To znaczy może nie tyle mdli, co jednowymiarowi. Nie podobało mi się to jak zostali wykreowani, ich sposób rozumowania (który swoją drogą momentami był cholernie irytujący)... praktycznie nic w nich mi się nie podobało. No może upór. Tak, w "Mechanicznym" znajdziecie naprawdę upartych bohaterów, którzy cały czas dążyli do celu. A cytaty... na całe 450 stron znalazłam tylko dwa godne uwagi, a i tak nie były jakieś odkrywcze. Dlatego ich tutaj nie ma.
Lekturę książki polecam miłośnikom ciężkiej fantastyki, może coś w stylu R.R. Martina, bo z tego co widziałam (i na co sama, głupia dałam się nabrać) zbierała ona dość wysokie noty. Za to odradzam osobom, które nie lubią wulgaryzmów i są wrażliwe na drastyczne sceny. Co prawda nie były one jakoś mega drastyczne, jednak to dłubanie nożem w oku niezbyt mi się podobało (podobnie jak cały rozdział, który aż kipiał okaleczeniami i innymi rzeczami om podobnymi).
Mówią, że fantastyka, zwłaszcza ta z domieszkami steampunku rządzi się swoimi prawami, jednak to coś... nie wiem nawet jak to skomentować.
Tytuł: Mechaniczny
Autor: Ian Tregillis
Tytuł oryginalny: The Mechanical
Seria: Wojny Alchemiczne Tom: 1
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Ilość stron: 455
Moja ocena: 4/10
Słownictwo użyte w tej powieści mogłoby równie dobrze pochodzić z filmu o obcym, Romku i Julce, jak i z trudnych spraw, czy innych dziwnych potworków dzisiejszej telewizji. Naprawdę. Nie dość, że mieliśmy tutaj słowa wymyślone, takie jak choćby Jalyksegethistrovantus (nie, w cale nie walnęłam z premedytacją czołem w klawiaturę. To po prostu pełne imię głównego bohatera). Było mieszaniną wielu różnych rzeczy, stylów, czy zwał, jak zwał.
Podobnie z klimatem. Z jednej strony było coś w rodzaju typowo sci-fi, typu klakierzy (Czy tylko ja w tym momencie pomyślałam o smerfach?), czyli maszyny będące niewolnikami ludzi, które w jakiś sposób potrafiły mówić, miały swój rozum i podporządkowywały się geas (rozkazom/zadaniom nałożonych przez ich ludzkich panów). Z drugiej zaś wszyscy ubierali się jak za czasów królowej Wiktorii, choć akcja rozgrywała się w roku 1900którymś tam. Do tego alchemia, dziwne egzekucje, maszyny i zaawansowana technologia, statki latające, a ludzie i tak nadal jeździli bryczkami... Muszę przyznać, że w pewnym stopniu bardzo mi się to podobało - uwielbiam połączenie steampunku, czy epoki wiktoriańskiej z science fiction, jednak to niestety samo to nie wystarczy aby mnie przekonać.
LEŻY... LEŻY I NIE WSTAJE, CZYLI PODSUMOWANIE
W sensie mój mózg. Leży. Nie mam bladego pojęcia jak ocenić tą książkę. Z jednej strony czytało się ją szybko, z drugiej jej poziom strasznie się wahał. W jednej chwili akcja nabierała tempa, w drugiej nie działo się nic. Początkowe kłopoty z wciągnięciem się przedłużyły się na dłuższą metę i tylko ostatnie 150 stron (czyli 1/3 całości) sprawiły, że nie zjechałam jej od góry do dołu, gdyż wtedy autor jakby postanowił, że jednak nie uśmierci mnie poprzez zanudzenie. Chociaż to zakończenie... O ile samo zakończenie było dobre i trzymało w napięciu (nawet mimo wspomnianego już przeze mnie kręcenia nożem w czyjejś czaszce), tak epilog po prostu wołał o pomstę do nieba. Nie pozostawił mi żadnych chęci do sięgnięcia po kontynuację i raczej tego nie zrobię. W sumie nie raczej, co na pewno tego nie zrobię.
Styl autora był ciężki. Niejednokrotnie chyba uznał on, że wyjaśnienia niektórych łacińskich słów nie są potrzebne, bo przecież każdy zna ten jakże cudowny język. Poza samą łaciną ogólnie coś mi w nim nie pasowało. Nie potrafię powiedzieć co, ale po tylu zachwytach i pozytywnych recenzjach spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. A styl pana Tregillisa po prostu mi nie leżał.
Być może ktoś z Was się zastanawia dlaczego nie wspomniałam tutaj o bohaterach, ani nie wkleiłam żadnego cytatu. Otóż wyjaśniam: bohaterowie wydali mi się mdli. To znaczy może nie tyle mdli, co jednowymiarowi. Nie podobało mi się to jak zostali wykreowani, ich sposób rozumowania (który swoją drogą momentami był cholernie irytujący)... praktycznie nic w nich mi się nie podobało. No może upór. Tak, w "Mechanicznym" znajdziecie naprawdę upartych bohaterów, którzy cały czas dążyli do celu. A cytaty... na całe 450 stron znalazłam tylko dwa godne uwagi, a i tak nie były jakieś odkrywcze. Dlatego ich tutaj nie ma.
Lekturę książki polecam miłośnikom ciężkiej fantastyki, może coś w stylu R.R. Martina, bo z tego co widziałam (i na co sama, głupia dałam się nabrać) zbierała ona dość wysokie noty. Za to odradzam osobom, które nie lubią wulgaryzmów i są wrażliwe na drastyczne sceny. Co prawda nie były one jakoś mega drastyczne, jednak to dłubanie nożem w oku niezbyt mi się podobało (podobnie jak cały rozdział, który aż kipiał okaleczeniami i innymi rzeczami om podobnymi).
Mówią, że fantastyka, zwłaszcza ta z domieszkami steampunku rządzi się swoimi prawami, jednak to coś... nie wiem nawet jak to skomentować.
Tytuł: Mechaniczny
Autor: Ian Tregillis
Tytuł oryginalny: The Mechanical
Seria: Wojny Alchemiczne Tom: 1
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Ilość stron: 455
Moja ocena: 4/10
Martina uwielbiam, a "Mechaniczny" zupełnie mi się nie podobał. No może poza okładką. :3 Treść mnie rozczarowała.
OdpowiedzUsuńWięc możliwe, że niezbyt trafnie ją poleciłam, ale jakoś tak mi się skojarzyła :P
UsuńZachęcasz tymi drastycznymi scenami. XD Serio, mam ochotę na coś takiego, a nie ciągłe "ranienie" serc nastoletnich bohaterek w młodzieżowej fantastyce. :p Sam pomysł na fabułę w "Mechanicznym" jest bardzo intrygujący i chętnie sięgnę po tę książkę, mimo że Twoja recenzja jest jaka jest. :p
OdpowiedzUsuńA jednak ktoś się przekonał :P Mam nadzieję, że ci się spodoba ;)
UsuńChyba po to sięgnę, bardzo mnie zaintrygowała ta książka... :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na recenzję "Szóstki wron"! :D
http://book-dragon-blog.blogspot.com/2017/02/1-szostka-wron-recenzja-1.html
xx K
Stosunkowo niedawno o tej książce było głośno na blogosferze ja jednak za każdym razem, po każdym poście o niej byłam niezdecydowana. Po pierwsze okładka, jest ochydna. Po drugie sama nie wiem ale jakoś mnie odpychało wszystko w niej :D Teraz jak jeszcze przeczytałam, że miałaś problemy z wyciągnięciem się to szczerze wątpię, że przeczytam. Mam wiele innych ciekawych książek do nadrobienia ;)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę, że to czytam :D Po tym, jak sama czytałam niedawno ,,Mechanicznego", miałam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak, bo zdecydowanej większości ludzi podobała się ta książka, a ja byłam jakaś inna. W rzeczywistości moja opinia jest taka sama jak Twoja. Kompletnie nie mogłam się wciągnąć, styl autora był przyciężkawy, a historia ciągnęła się jak krew z nosa. Przynajmniej wydanie tej powieści było naprawdę przepiękne :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i buziaki!
BOOKS OF SOULS
O widzisz, a ja znowu byłam zachwycona tą książką. Fakt, na początku zwaliło się na głowę dużo informacji i trzeba było to przetworzyć, ale ostatecznie bardzo mi się ta historia spodobała i z niecierpliwością czekam na drugi tom. ;)
OdpowiedzUsuńTa książka jeszcze przede mną ;)
OdpowiedzUsuńImię to ma rzeczywiście długie... Jakoś nie ciągnęło mnie do tej książki i dalej nie ciągnie :(
OdpowiedzUsuń